Wietnam - styczeń 2010

Kraj, który wszyscy kojarzą z traumą wojny wietnamskiej i szlakiem Cho Chi Minha oferuje wspaniałości przyrody, starej kultury, dobrej kuchni, przyjaznych ludzi. Niewiele większy od Polski ma linię brzegową prawie 4 tysiące kilometrów. Wizytówką kraju jest zatoka Halong, obowiązkowy punkt programu każdego turysty.
Wietnam - w dwa tygodnie
Spis treści

Nasza trasa w Wietnamie
Kraj o powierzchni niewiele większej od Polski ma linię brzegową długości 3471 kilometrów. Niesłychanie rozciągnięty w kierunku północ-południe, w najwęższym miejscu ma zaledwie 60 kilometrów. Wycięty z mapy przypomina literę S.
Mieliśmy tylko dwa tygodnie na Wietnam, więc musieliśmy przemieszczać się drogą lotniczą. Zobaczyliśmy najciekawsze miejsca, ale zabrakło czasu na poczucie atmosfery kraju, który przeżył traumę wojny. Wyprawę rozpoczęliśmy w Hanoi, zakończyliśmy w Ho Chi Minh, czyli dawnym Sajgonie.
Stare Hanoi i Mauzoleum Ojca Narodu
Hanoi, stolica Wietnamu, jest spokojnym miastem, znajduje się tutaj kilka ciekawych muzeów, ale obowiązkowo trzeba zwiedzić jeden – mauzoleum Ho Chi Minha, gdzie spoczywa otoczone czcią zabalsamowane ciało ojca narodu.
Ho Chi Minh – współtwórca i pierwszy prezydent Wietnamu cieszył się ogromnym autorytetem. Stworzył wietnamski ruch oporu, który okazał się zdolny do unikatowego zwycięstwa nad Francją, ale także nad Stanami Zjednoczonymi. Był człowiekiem bardzo skromnym. Chciał, żeby po śmierci jego ciało zostało spalone a prochy pochowane w trzech urnach na bezimiennych polach na południu, północy i w centrum kraju. Jednak nie spełniono jego woli. Kiedy umierał w 1969 roku, sprowadzono z Moskwy dr Siergieja Debrova wraz z dwoma samolotami pełnymi specjalistycznego sprzętu. Ciało ukryto w jaskini, by je uchronić przed amerykańskimi nalotami. Stany Zjednoczone ogłosiły na czas żałoby zawieszenie broni – okazując w ten sposób szacunek dla przeciwnika. Rok balsamowano zwłoki w jaskini. Do dzisiaj rosyjscy naukowcy regularnie kontrolują stan ciała. Ich metody i stosowane substancje są objęte ścisłą tajemnicą.
Najlepiej znaleźć hotel na starówce, niedaleko jeziora Hoan Kiem. My mieszkaliśmy w hotelu Capitol, na dole było biuro podróży, więc od razu wykupiliśmy dwudniowy rejs po zatoce Halong. Pierwsze popołudnie włóczyliśmy się uliczkami starego miasta, poszliśmy nad jezioro, żeby przejść się czerwonym mostem Słonecznego Promienia do Świątyni Jadeitowej Góry. Trafiliśmy na ostatni dzień targu ulicznego, więc już pierwszego dnia mogliśmy doświadczyć prawdziwej atmosfery handlu w Azji. Tłumy ludzi, mnóstwo towaru na straganach, mało turystów, więc atmosfera bardzo lokalna. Wieczór spędziliśmy w klubie jazzowym Binh Minh Jazz Club, który gorąco polecamy miłośnikom jazzu i nie tylko. Poznaliśmy głównego szefa – świetnego saksofonistę, którego siostra mieszka w Warszawie.

Hanoi będzie w tym roku obchodzić 1000 lecie założenia, o czym przypominają przycięte klomby kwiatów w parku.
Stare Hanoi jest plątaniną uliczek, zaułków, zamieszkanych przez drobnych kupców, rzemieślników, kwiaciarki.
Charakterystyczne wąskie domy zwane są nha ong (dom rura). Front ze sklepem może mieć szerokość tylko 3 metry, ale sięgać 50 m w głąb.


Najpopularniejszym środkiem transportu jest motocykl. Są ich tysiące i przejście na drugą stronę ulicy to często manewrowanie miedzy nimi. Niektóre są tak obładowane towarem, że zastanawiamy się, czy jest miejsce dla kierowcy.
Zatoka Halong
Hanoi to brama do wypłynięcia w szmaragdowo zieloną zatokę Halong. Usiana żaglowymi dżonkami i trzema tysiącami wapiennych wysepek, roziskrzona w nocy tysiącem gwiazd, stanowi obowiązkowy punkt programu każdego odwiedzającego stolicę. Jak tylko czas pozwoli, trzeba wybrać się na rejs z noclegiem i poczuć atmosferę wieczoru rozświetlonego gwiazdami i światłami cumujących łodzi.

Podczas rejsu pomiędzy 3000 wysepek zwiedza się jaskinię Hang Hanh, długą na 2 km, pełną stalagmitów i stalaktytów, odwiedza wioskę na wodzie, której mieszkańcy żyją w domach zbudowanych na łodziach. Można też przesiąść się na dwie godziny na kajak i wpłynąć do cudownej zatoczki a po zachodzie słońca łapać na specjalną wędkę kalmary.

Hanoi

Po rejsie wracamy do Hanoi i zostajemy jeszcze na jeden dzień, żeby zwiedzić dalsze zakątki miasta. Najciekawsze jest jednak fotografowanie tych miłych, uśmiechniętych ludzi, którzy często cały swój sklepik mają ze sobą
Teatr lalek na wodzie
Wieczorem idziemy obejrzeć przedstawienie słynnego teatru lalek na wodzie. Tutaj kurtyna nie idzie w górę, bo jej tu nie ma. Sceny również niema bo zastępuje ją basen wypełniony wodą. Z boku jest miejsce dla muzyków i to właśnie oni rozpoczynają przedstawienie, które składa się z wielu kilkuminutowych scenek, ukazujących życie na wsi. Pierwowzorem tego teatru były obrzędy dokonywane na wietnamskiej wsi, w których głównym rekwizytem była woda. To o nią modlili się Majowie, Inkowie i wiele innych ludów na całym świecie. Woda oznaczała plony i życie.

Hue - Miasto Cesarskie
Lot z Hanoi do Hue liniami Vietnam Airlines trwa godzinę. Miasto leżące nad Perfumowaną Rzeką było stolicą Wietnamu za czasów dynastii Nguyen, panującej w latach 1802 – 1945. Zbudowano wtedy tzw. Drogę Mandaryńską, biegnącą na północ do Hanoi i na południe do Sajgonu. Na zachodnim brzegu rzeki znajduje się Miasto Cesarskie, gdzie mieszkało kilka pokoleń władców kraju. Jest odpowiednikiem słynnego Zakazanego Miasta w Pekinie. Wewnątrz kompleksu znajduje się ich rezydencja – Purpurowe Zakazane Miasto.

Grobowce siedmiu cesarzy, wielu innych członków rodziny panującej, niezliczonych dworzan i urzędników rozrzucone są na wiejskich terenach, na południe od miasta. Wszystkie grobowce cesarskie zbudowane są według podobnego schematu, z pięcioma stałymi elementami: dziedzińcem z figurami słoni, koni, urzędników, pawilonem stel, na których wyryto pochwały dla panującego, Świątynią Tabliczek Przodków, pawilonem rozrywek i grobem. Przed całością powinna płynąć woda, więc wiele grobowców budowano przy rzece.
Odwiedzamy grobowce kilku z siedmiu panujących w Hue cesarzy, do niektórych z nich trzeba popłynąć łodzią.


Hue jest uważane za miasto złej pogody. Pora deszczowa trwa od września do stycznia, ale nawet w porze suchej może przydać się parasol. Na szczęście jak tylko spadnie deszcz – od razu pojawiają się sprzedawcy z płaszczami i parasolkami.
Z Hue można bez problemu dostać się do Hoi An autobusem, ale my wynajęliśmy taksówkę, licząc na zatrzymywanie się po drodze, bo trasa biegnie przez malownicze góry. Niestety, deszcz i mgła nie pozwoliły na robienie zdjęć.
Kupieckie Hoi An
Hoi An, stare kupieckie miasto jest jednym z najciekawszych w Wietnamie. Położone na spokojnym brzegu rzeki, przyjaźni mieszkańcy, ogromny wybór sklepów i galerii powoduje, że wielu turystów przyjeżdża tutaj na dłużej. Setki krawców szyją z jedwabiu i bawełny dla wielkich firm świata mody, więc zamówienie dla siebie jakiejś części garderoby może być niezłą pamiątką. Andrzej do dzisiaj ma marynarkę z Hoi An. Miasto jest podzielone na 5 dzielnic, każda miała swoją pagodę. Większość ciekawych budynków i domów zgromadzeń znajduje się przy ulicy Tran Phu, która biegnie równolegle do rzeki Thu Bon, od Japońskiego Krytego Mostu do targu.
Kupcy chińscy tworzyli w Hoi An wspólnoty, posiadające własny samorząd, szkoły, szpitale, świątynie. Dom wspólnoty mógł być miejscem zgromadzeń, mógł mieścić świątynię, ale niekoniecznie być miejscem kultu. W mieście jest 5 takich domów, używanych przez ludzi z różnych prowincji. Pięknie odnowiony Fukieński Dom Zgromadzeń służył największej grupie Chińczyków w Hoi An, przybyłym z prowincji Fujian.

Wizytówką miasta jest Japoński Kryty Most, Cau Nhat Ban, zbudowany w XVI wieku. Na północnym krańcu stoi pagoda w japońskim stylu, opiekująca się żeglarzami, stąd może ta nazwa. Misjonarz mieszkający w Hoi An w XVII wieku pisał, że przechodzące przez most tłumy ściągały żebraków, którzy liczyli na łatwy zarobek. Dzisiaj żebraków nie ma, a mostem przechodzą głównie turyści.

W mieście budowano kanalizację, więc wiele ulic było rozkopanych. Ale i tak atmosfera miasta była wyjątkowa. Warto posiedzieć tutaj przynajmniej kilka dni, powłóczyć się po sklepikach, galeriach, kafejkach, wynająć rower i zwiedzić okoliczne wioski.

Kiedy piliśmy kawę w jednej z kawiarenek, podszedł do nas chłopiec – może ośmioletni i zapytał, czy nie chcemy kupić jakiegoś zwierzątka zrobionego w drewnie. Chce w ten sposób zarobić trochę pieniążków dla rodziców, bo tata jest chory i nie może pracować. Zapytaliśmy, czy umiałby nazwać te zwierzątka po angielsku. Płynnie wymienił wszystkie nazwy. Daliśmy mu pieniążki i oczywiście nie wzięliśmy zwierzątek. Niech dalej próbuje zarobić.
My Son - królestwo Czampy
W Hoi An wykupujemy jednodniową wycieczkę do My Son, gdzie znajduje się archeologiczny skarbiec jednego z najstarszych zabytków kraju: pozostałości królestwa Czampy, które panowało od VIII do XV wieku.

Architektura i rzeźba czamska zdradzają wpływy chińskie, ale przede wszystkim indyjskie. Cegły kładziono starannie i spajano roślinną zaprawą, prawdopodobnie rodzajem żywicy. Badacze sądzą, że każda z wież była okładana drewnem i potem wypalana, jakby w ogromnym, otwartym piecu. Niestety, My Son było kwaterą polową Viet Congu i leżało w jednej z amerykańskich stref „wolnego ognia”, więc wiele świątyń zostało zniszczonych przez naloty. Ponieważ teren nie został całkowicie oczyszczony z min, więc należy bardzo rygorystycznie trzymać się wyznaczonych ścieżek. Dotyczy to zwłaszcza zapalonych fotografów, którzy dla lepszego ujęcia zapominają często o bezpieczeństwie.

Relaks w Nha Trang
Kolejny przelot do miejscowości Nha Trang, gdzie mieliśmy zarezerwowany apartament w hotelu Diamont Bay Resort. W recepcji Andrzej stwierdził, że zostawił komórkę na lotnisku . Okazało się, że ktoś ją znalazł i można po nią przyjechać. Uczciwy ten Wietnam. Niestety, na dłuższy wypoczynek nie mieliśmy czasu. Stąd mieliśmy już nasz ostatni przelot do Ho Chi Minh, czyli dawnego Sajgonu.
Ho Chi Minh - tunele Cu Chi

W hotelu od razu wykupujemy wycieczkę do Cu Chi na zwiedzanie słynnych tuneli, które odegrały ogromną rolę w wojnie wietnamskiej, czyli drugiej wojnie indochińskiej.
Tunele pełniły funkcje komunikacyjno-obronne, ale były też schronieniem dla żołnierzy Wietkongu. Sieć tuneli w okresie 1957-1975 osiągnęła długość 250 km. Do dnia dzisiejszego zachowało się 120 km. Często jedynym pożywieniem żołnierzy był maniok, który mogliśmy spróbować, jak smakuje maczany w soli, cukrze, sezamie i orzeszkach ziemnych. Dla turystów niewielki odcinek tunelu został powiększony, ale i tak osobom z klaustrofobią nie zalecają tej wycieczki.
Przewodnik pyta, czy widzimy właz do tunelu. Oczywiście, że nie. Dopiero jak odsuwa nogą kupę liści, widać drewnianą przykrywkę włazu. Tylko drobni Wietnamczycy byli wstanie wślizgnąć się do tunelu nogami w dół. Pokazują nam sandały wykonane z opon. Dla zmylenia przeciwnika na podeszwie znajdował się ślad stopy skierowanej do tyłu.
Tunele Cu Chi były budowane na czterech poziomach, osiągających 12 metrów w dół. Znajdowały się tam kuchnie, sypialnie, kwatery dowodzenia, a partyzanci spędzali tam często całe dnie, a nawet tygodnie.


W tunelach znajdowały się całkiem duże kuchnie, w których żołnierze gotowali maniok. Dla zmylenia wroga wymyślili system niewielkich otworów, z których ulatująca para była prawie niewidoczna.
Jaki był efekt używania przez Amerykanów napalmu, można obejrzeć w Muzeum Pozostałości Wojennych. Oglądane tam zdjęcia i ekspozycja są zbyt drastyczne, żeby o tym pisać, a co dopiero pokazywać.

Chcąc odreagować wrażenia z wycieczki szukamy klubu jazzowego, licząc na koncert podobny do tego w Hanoi. Trafiliśmy do klubu, ale muza już nie na takim poziomie co w Hanoi. Poznaliśmy paru ciekawych ludzi, którzy przychodzą tutaj nie tylko dla muzyki. Jest to jakby „meeting point” czyli miejsce spotkań „białasów”.

Zdarza się, że studenci zaczepiają turystów po to, żeby rozmawiać po angielsku. Są bardzo grzeczni i dobrze jest im pomóc, poświęcając trochę czasu na rozmowę.
Delta Mekongu
Wykupujemy dwudniową wycieczkę po delcie Mekongu, ale z noclegiem u rodziny wietnamskiej zamiast w hotelu.

Odwiedzamy kilka wiosek i targ wodny na rzece.
Mekong, najdłuższa rzeka na Półwyspie Indochińskim. Swoje źródła ma w górach Tangla na Wyżynie Tybetańskiej. Przepływa przez Chiny, Laos, Kambodżę, Wietnam, gdzie uchodzi do Morza Południowochińskiego. Długość rzeki 4500 km, powierzchnia dorzecza 810 tysięcy km². Nad Mekongiem leżą duże miasta jak Vientian, Phnom Penh, Luang Prabang. Na terenie Wietnamu rzeka dzieli się na sześć odnóg. Morskie statki mogą dopłynąć aż do stolicy Kambodży, Phnom Penh.


W końcu płyniemy do naszej rodziny. Wieczorem razem z panią domu lepimy sajgonki, które potem są smażone i mamy pyszną kolację. Na drugi dzień po śniadaniu chodzimy po wiosce i bardzo żałujemy, że już stąd wyjeżdżamy. Chętnie kupiłabym na targu świeże krewetki, które tutaj kosztują grosze. Wystarczyłoby mieć garnek z gorącą wodą albo niewielkie ognisko i kawałek drutu, a byłaby wspaniała uczta.
Zwiedzamy niewielką wytwórnię papieru ryżowego. Mielony ryż gotuje się do uzyskania gęstej papki, którą wylewa się na okrągłe, gorące blachy.


Po jakimś czasie cieniutkie placki wykłada się na słońcu, żeby wyschły. I gotowe. Można nakładać farsz i robić sajgonki.
Wracamy do Sajgonu i idziemy do restauracji rybnej, która funkcjonuje tylko wieczorem, podobnie jak uliczne restauracje w Hongkongu. Ryby są bardzo dobre, ale ceny już inne niż na targu w wiosce w dolinie Mekongu.

Z Ho Chi Minh wracamy do Warszawy. W dwa tygodnie przelecieliśmy przez ten kraj, oglądając najważniejsze historyczne miejsca. Musimy jednak tutaj wrócić, żeby trochę pomieszkać, mieć więcej okazji na poznanie tych ludzi, których historia tak tragicznie doświadczyła. Oglądanie samych zabytków to dla nas trochę za mało. Nie żegnamy się więc z Wietnamem, ale mówimy:
DO ZOBACZENIA!
Dla uzupełnienia Bloga zapraszamy do Galerii zdjęć.