Iran - wrzesień 2017

Iran - Isfahan

Polityczna izolacja spowodowała, że do tej kolebki cywilizacji ludzie boją się jechać. A jest to jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie, gdzie mieszkańcy wdzięczni za wybranie Iranu jako cel podróży pomogą, zaproszą do domu. Tylko trzeba pamiętać, że są to dumni Persowie, mówiący w języku farsi i nie wolno Aleksandra Macedońskiego  nazywać Wielkim, ponieważ zniszczył i spalił wspaniałe Persepolis.

Iran - bez wychodzenia z domu

Spis treści

Nie masz ochoty czytać całości, wybierz to, co Ciebie interesuje.
    Add a header to begin generating the table of contents

    Nasza trasa w Iranie

    Znajomi różnie reagowali na słowo „Iran”, które wymieniliśmy jako cel naszej kolejnej podróży. Ale my byliśmy zdeterminowani, żeby odwiedzić kraj, będący kolebką jednej z najstarszych cywilizacji świata. Chcąc ułatwić sobie wjazd do kraju, załatwiliśmy wizy w Warszawie, co nie było konieczne. Ale chcieliśmy mieć ułatwione przejście, tym bardziej, że lądowaliśmy w nocy. Jedyną rzeczą, o której muszą pamiętać panie, to chusty albo szale, które już w samolocie trzeba założyć.  Chodzi głównie o osłonięcie tyłu głowy. Grzywka albo loczki mogą wychodzić, ale tył głowy musi był zasłonięty. No i oczywiście nawet w największym upale kobiety muszą mieć nogi i ręce zakryte. Wystarczy chociaż do połowy przedramienia. Stopy mogą być odkryte. Panowie mają lepiej – im wystarczą długie spodnie i koszulka z krótkim rękawem. Dlatego odradzamy podróż do Iranu w miesiącach letnich. Nawet wrzesień jest jeszcze zbyt upalny.

    Na lotnisku wymieniliśmy pieniądze – jak się okazało – stanowczo za dużo, bo w wielu miejscach można było płacić dolarami. Chcieliśmy też kupić kartę SIM, ale stoisko było zamknięte na pół godziny, więc nie chcieliśmy czekać. Była trzecia nad ranem, byliśmy bez głównego bagażu, bo ze względu na opóźniony wylot z Warszawy my zdążyliśmy, ale nasze torby nie i zostały w Moskwie. Wzięliśmy więc taksówkę do hotelu. Jak się później okazało, karta SIM wcale nie jest niezbędna. Każdy przypadkowo zaczepiony Irańczyk chętnie służy swoją komórką.

    Może nasza opowieść zainspiruje do zorganizowania wyjazdu i przekona, że jest to kraj bezpieczny, a mieszkańcy wyjątkowo serdeczni i gościnni. A tym, którzy nie wybiorą się w podróż, proponujemy zwiedzanie bez wychodzenia z domu.

    Teheran - Muzeum Klejnotów Narodowych

    W hostelu dostaliśmy od razu pokój i dobrą herbatkę. Ponieważ zawsze wożę w bagażu podręcznym jednorazowe szczoteczki do zębów, więc z podstawową toaletą nie było problemu.

    Po odpoczynku poszliśmy coś zjeść – była pora lunchu, więc zjedliśmy mięso z grilla . Zauważyliśmy, że Irańczycy nawet najdrobniejsze sumy w barach, pubach, płacą kartą. My nie mogliśmy używać naszych, ponieważ system bankowy irański jest zamknięty dla cudzoziemców. 

    Zwiedzanie Teheranu postanowiliśmy zacząć od Muzeum Klejnotów Narodowych. Żeby to zobaczyć, należy metrem pojechać do banku centralnego, gdyż w jego skarbcu znajdują się te cuda. W szatni trzeba wszystko zostawić – łącznie z komórkami, gdyż robienie zdjęć jest absolutnie zabronione. Zwiedzanie odbywa się w małych grupkach z angielskojęzycznym przewodnikiem. Wśród tysięcy drogich kamieni i pereł oglądamy największy na świecie różowy diament, słynny pawi tron Pahlavich i szczerozłoty globus wykonany z 34 kg złota i wysadzany ponad 50 tysiącami drogich kamieni.

    Po tej uczcie dla oka trzeba było coś zjeść. Trafiliśmy na dobrą restaurację, a porcje były tak duże, że nie udało się zjeść wszystkiego. Niestety, nie zapamiętaliśmy adresu ani godzin otwarcia i już nie udało nam się do niej ponownie trafić.  Znalezienie restauracji w stolicy nie jest proste – w większości są to bary, gdzie jedzenie jest bardzo dobre, ale nie są to miejsca na relaks. Za to jest dobry kontakt z mieszkańcami – często bardzo dosłowny. Do picia zamawiamy piwo, ale tak naprawdę jest to napój piwny, 0% alkoholu. Czasami zdarza się dostać bawarskie piwo bezalkoholowe. Co za ulga dla wątroby!

    Zmęczenie daje o sobie znać, więc zwiedzanie pałacu Golestan i bazaru zostawiamy na inny dzień.

    Mauzoleum Homeiniego

    Nasz bagaż jest już w Teheranie i szef hostelu dopilnuje, żeby dotarł dzisiaj z lotniska . Jedziemy więc na dalsze zwiedzanie, zaczynając od mauzoleum Homeiniego, do którego dojeżdża pierwsza linia metra. Trzeba wysiąść przy stacji Haram-e Motahhar. Za nią jest Kahrizak, gdzie pociągi kończą bieg, ale jest przewidziana rozbudowa linii aż do lotniska. Metro jest bardzo dobrze zorganizowane –  nie ma problemu ani z kupnem biletu ani ze znalezieniem właściwego peronu. Tylko trzeba wiedzieć, że pierwsze dwa wagony są wyłącznie dla kobiet – ale to jest dokładnie oznaczone. Coraz więcej kobiet wsiada jednak do pozostałych wagonów i jedzie razem z mężczyznami. Mamy więc okazję oglądać  Iranki, które są bardzo ładne – czasami aż trudno oderwać od nich wzrok. Zdarza się, że pytają, skąd jesteśmy, bo zdają sobie sprawę z izolacji swojego kraju i jak tylko znają angielski, to chętnie rozmawiają.

    Pięknie oświetlony meczet widzieliśmy już w nocy jadąc z lotniska. Budowla jest imponująca – rozpoczęta w 1989 roku pochłonęła bajeczne sumy pieniędzy i jeszcze nie została ukończona. Na budowę przeznaczono 2 mld dolarów.

    Tutaj nie wystarczy chusta na głowę – musiałam założyć tzw. „namiot”, z którego wystawała mi tylko twarz. Panie wchodzą osobno, mogą mieć torebkę, która jest sprawdzana, oczywiście przez kobiety.

    W Mauzoleum pochowani są obok ajatollaha Chomeiniego jego żona i kilku polityków. Najważniejszy sarkofag jest umieszczony w centralnym miejscu pod złotą kopułą.

    Wracamy metrem do centrum, w okolice dawnej ambasady amerykańskiej. Na murze okalającym budynek wymalowane są murale o treści antyamerykańskiej, np. statua wolności z trupią czaszką.

    Tadżrisz

    Zanieczyszczenie powietrza w Teheranie jest ogromne. Można trochę od niego uciec wybierając się do dzielnicy Tadżrisz, znanej z dobrego bazaru i wspaniałego meczetu Emamzadeh Saleh.

    Znowu muszę założyć czador, który biorę z darmowej wypożyczalni.

    Grobowiec syna siódmego imama znajduje się w lustrzanym, błyszczącym wnętrzu. Można robić zdjęcia, tylko bez lampy. Podłogi wyłożone są dywanami, ściany ozdobione lustrzanymi mozaikami i malowidłami z epoki Kadżarów. Atmosfera jest bardzo spokojna. Widać, że ludzie przychodzą tutaj nie tylko, żeby się modlić, ale po prostu przebywać w atmosferze ciszy i spokoju. 

    Imam – w szyizmie święty i przewodnik ummy (czyli narodu, całej społeczności islamskiej), będący potomkiem Fatimy i Alego. Uważany jest za proroka, nieomylnego i posiadającego nadprzyrodzone zdolności. Fatima była córką proroka Mahometa i jego żony Hadżidżi. W 625 roku poślubiła kuzyna swojego ojca, Alego, który był pierwszym imamem. Została matką Husajna, Hasana, Moszina i Zajnaba. Potomkowie Mahometa i wszyscy imamowie wywodzą się od niej i Alego.

    Na dziedzińcu przed meczetem widzimy wiele płyt nagrobnych i zdjęcia młodych mężczyzn. Okazuje się, że są to groby ofiar wojny z Irakiem. Na wielu z nich leżą świeże kwiaty. Starsze kobiety ze łzami w oczach dotykają gładki marmur.

    Atmosfera na dziedzińcu jest trochę jarmarczna. Ludzie przychodzą tutaj całymi rodzinami, zajmują miejsce na rozłożonych dywanach i urządzają sobie piknik.

    Darban i wieża Azadi

    Chcąc całkowicie wyjechać z miasta, dobrze jest pojechać do Darband, skąd zaczyna się trasa trekkingowa wśród restauracyjek, klimatycznych kawiarenek, do których wieczorami podążają głównie młodzi mieszkańcy stolicy, aby mieć trochę intymności i uciec przed bacznym okiem policji obyczajowej.

    Wracamy do centrum i spacerujemy znaną z eleganckich sklepów aleją Valiasr. Teherańczycy uwielbiają lody, co kawałek znajduje się jakaś uliczna lodziarnia, więc my też dołączamy do nich. Od razu robi się dla nas miejsce na murku, żeby odpocząć i spokojnie pałaszować lodowe delicje.

    W Teheranie można też jeździć na nartach, a sezon trwa od grudnia do kwietnia. Należy dojechać metrem do ostatniej stacji na północy miasta, potem złapać minibus do stoku. Najwyższy punkt Toczal jest na wysokości 3900 m. Działa tutaj najdłuższa na świecie kolejka gondolowa mierząca 7500 m. Podobno trasy są dosyć trudne, ale połączenie nart ze zwiedzaniem tego niesamowitego kraju jest bardzo kuszące.

    Wracamy do hotelu i witamy w pokoju nasze bagaże. Wieczorem jedziemy pod wieżę Azadi, zwaną Wieżą Pokoju.  

    Zaczyna się spektakl „światło i dźwięk”. Niesamowita gra świateł na wieży opowiada historię walk o pokój – od czasów rzymskich do dzisiejszych. A na końcu nazwa „pokój” w kilkudziesięciu językach.

    Kaszan i święto Aszury

    Autobusem klasy VIP jedziemy do Kaszan. Szerokie, rozkładane fotele, woda, ciasteczka, jedyną niedogodnością jest obniżenie temperatury przez kierowcę, ale tak jest w całej Azji. Jedziemy tylko trzy godziny autostradą. Autobus jedzie dalej do Esfahan, więc nie wjeżdża do miasta, tylko zatrzymuje się w miejscu, gdzie stoją taksówki. Kierowca zawozi nas do hotelu i oferuje darmową wycieczkę do swojej wioski na drugi dzień. Wejście do hotelu znajduje się na końcu ślepej uliczki i jest ukryte w wąskim korytarzu. Powoduje to naturalne chłodzenie, tak że wchodząc do recepcji już jesteśmy ogarnięci przyjemnym chłodem. Duży dziedziniec z  sadzawką, szumiące fontanny, ogromne drewniane kanapy z poduchami, na których można się wylegiwać, dostępna kuchnia z zawsze gorącą kawą, herbatą, chlebem, aż nie chce się stąd wychodzić. Kupuję więc owoce i robimy sobie odpoczynek na dywanach. W końcu jednak wybieramy się na historyczny bazar, ale zachwyty autorów Lonely Planet niestety nie odpowiadają rzeczywistości. Piękne mozaiki wymagają konserwacji, za to wypijamy dobrą herbatę w Tea House i trafiamy na procesję z okazji rocznicy zamordowania ibn Alego Husajna, wnuka Mahometa, który zginął na terenie obecnego Iraku, w miejscowości Karbala.

    Husajn, syn Fatimy i wnuk proroka Mahometa, został zabity 10 października 680 roku w miejscowości Karbala, na terenie dzisiejszego Iraku. Jego śmierć jest uznawana przez szyitów za męczeńską, ponieważ był symbolem męstwa, poświęcenia i walki przeciwko niesprawiedliwości. Co roku w rocznicę zabójstwa obchodzone jest święto Aszury, głównie w tych krajach muzułmańskich, w których znaczna część mieszkańców jest szyitami. W dzień Aszury szyici urządzają domowe i publiczne zgromadzenia, w czasie których wspominają śmierć i poświęcenie ibn Alego. Organizowane są procesje uliczne i inscenizacje wydarzeń spod Karbali. Zgromadzeni wierni zazwyczaj lamentują, istnieje też zwyczaj samobiczowania się lub uderzania w piersi, co jest symbolem cierpień, które zadano Husajnowi. W Iranie i Iraku istnieje także zwyczaj czytania fragmentów z dzieła „Ogród Męczenników”, pochodzącego z XVI wieku.

    Zaczynamy wczuwać się w życzliwą atmosferę tego kraju. Kobiety nie biorą udziału w procesji, są biernymi widzami. Na nasz widok reagują uśmiechem, pozwalają dotknąć dzieci, a nawet wziąć na ręce. Cieszą się, że tu jesteśmy. Andrzej dostał czekoladkę od chłopczyka.

    Teraz rozumiemy, dlaczego mnóstwo mężczyzn i kobiet jest ubrana na czarno. Jest to znak żałoby po zamordowanym Husajnie. Na ulicy rozdawana jest darmowa herbata, trafiamy też na placyk, gdzie jesteśmy poczęstowani zupką i sokami. Pewien chłopczyk, dobrze znający angielski, zostaje wypchnięty z tłumu, żeby z nami porozmawiać. Ludzie są bardzo serdeczni – dla nich cudzoziemiec przybywający do Iranu jest traktowany jak przyjaciel. Chcą nas nawet nieśmiało zaprosić do domu, ale my jesteśmy jeszcze za krótko w Iranie, żeby od razu się zgodzić. Teraz żałujemy.

    Rezydencje Kaszan

    Zwiedzanie miejsc historycznych zaczynamy od Abbasian – rezydencji bogatego marchanda handlującego szkłem. Kompleks sześciu wielopoziomowych budynków i duża ilość dziedzińców jest tak zaprojektowana, aby w czasie wchodzenia mieć poczucie powiększającej się przestrzeni, z punktem kulminacyjnym na otwartym patio na dachu. Kolejna, jeszcze bogatsza rezydencja, to dom rodziny Tabatei, zbudowany ok. 1880 roku, będący przykładem architektury okresu Kadżarów. Składa się z trzech budynków: części wewnętrznej dla członków rodziny, części zewnętrznej, gdzie przyjmowano gości i zabawiano się, trzeciej dla służby.

    Dwie młode Iranki proszą mnie o wypełnienie ankiety przeznaczonej dla turystów odwiedzających Iran. Pytania dotyczą naszego wrażenia z pobytu w kraju izolowanym politycznie, czy czujemy się bezpiecznie, co myślimy o mieszkańcach Iranu. Podoba im się, że podkreślamy niesamowitą serdeczność, z jaką się spotykamy. I tak będzie na całej naszej trasie. A podobną ankietę będę jeszcze nie raz wypełniać.

    Punktem kulminacyjnym są łaźnie sułtana Mir Ahmada, liczące ponad 500 lat. W pierwszej sali wita nas plakat uśmiechniętej, zawoalowanej Iranki i napis: kobieta jest jak perła, którą trzeba strzec, dlatego musi być owinięta jak najdroższy skarb. Wspaniałe łuki między salami, bogato zdobione mozaikami, malowidła ścienne, a co najciekawsze – możliwość wejścia na dach, z którego rozpościera się niesamowity widok na całe miasto.

    Kadżarowie, perska dynastia pochodzenia tureckiego, władająca Iranem w latach 1794 – 1925. Założyciel dynastii wszczął rebelię przeciwko rządzącej ówcześnie dynastii Zandów(1736 – 1794), która skończyła się jego zwycięstwem. Za ich panowania powstało wiele wspaniałych budowli, wprowadzono liczne zdobycze cywilizacyjne. Ostatni władca z dynastii Kadżarów został obalony z inspiracji Wielkiej Brytanii przez Rezę Szaha, założyciela dynastii Pahlawi. Dynastią poprzedzającą Zandów była dynastia Safawitów, panująca w latach 1501 – 1736. Najpotężniejszym władcą tej dynastii był Abbas I Wielki (1587-1629) który ustanowił miasto Isfahan (Esfahan)stolicą Persji. Za jego panowania powstały wspaniałe meczety i pałace.

    W Bidgol - jak u przyjaciół

    O 14.30 przyjeżdża po nas kierowca taksówki, który wiózł nas do hotelu. Jedziemy do Aran wa Bidgol, miasta na pustyni, oddalonego 10 km na północ od Kashan. W dzielnicy, w której mieszka, ma się odbyć się pochód z okazji święta Aszury.  Wielbłądy, konie, poprzebierane dzieci, biczujący się mężczyźni, ale największą atrakcją byliśmy chyba my. Wszyscy chcą się z nami fotografować, nawet kobiety zasłonięte na znak żałoby czadorami. 

    Jesteśmy przedstawieni rodzinie kierowcy, podają nam dzieci do trzymania, które niejednokrotnie wręczają nam jakieś słodycze. Jesteśmy oszołomieni niesamowitą atmosferą serdeczności.

    Jest jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pochodu, więc jedziemy zwiedzić surrealistyczne, przypominające meczet, mauzoleum Hilala. Był on synem pierwszego imama Alego.

    Rozpoczyna się pochód, mężczyźni biczują się łańcuchami – sądziłam, że są z plastiku, ale okazało się, że nie. Ciężkie i metalowe, pozostawiają często krwawe ślady. Pochód już nas trochę męczy – jednostajny odgłos metalowych łańcuchów, do tego żałobne zawodzenie kobiet, więc kierowca proponuje wyjazd do Nushabad, gdzie znajduje się podziemne miasto.

    Widok kobiet prowadzących samochody jest w Iranie na początku dziennym. Włosy muszą zasłaniać, ale są wykształcone, mogą zajmować wysokie stanowiska, kierować firmami,  być dyrektorami szkół. Kobiety w Iranie starają się wyzwolić spod jarzma przywódców religijnych i coraz częściej domagają się, aby mogły chodzić bez hidżaby, a więc nakrycia głowy. Zwłaszcza w Teheranie widać, że większość kobiet traktuje szale jako ozdobę. Ale jak jechaliśmy taksówką i nakrycie głowy spadło mi z włosów, taksówkarz od razu przerażony zawołał do mnie, żebym poprawiła szal. Bał się, że zatrzyma go policja i będę miała nieprzyjemności.

    Podziemne miasto Nushabad

    Jedziemy do miejsca, gdzie przypadkowo podczas kopania dołu do odprowadzenia nieczystości odkryto trójpoziomowe miasto, zajmujące obszar o powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych. Zbudowane zostało prawdopodobnie w czasach panowania dynastii Sasanidów (224 – 651). Mieszkańcy wybudowali je jako schronienie w przypadku zagrożenia. Znalezione przedmioty wskazują, że ludzie ukrywali się tutaj także podczas najazdu Mongołów w XIII wieku. Korytarze mają wysokość i szerokość pozwalającą na swobodne przemieszczanie się, ale nie pozwalają na mijanie. Są więc bezpieczne – jakikolwiek atak jest praktycznie niemożliwy. Poruszanie się między trzema poziomami zapewniał system pionowych i poziomych kanałów, zamykanych kamiennymi włazami. Zapewniały też dostęp świeżego powietrza. Wejścia do kanałów znajdowały się w różnych miejscach  na terenie Nushabad. W domach, rezerwuarach na wodę, na bazarze, w pobliskim forcie. Wyglądały jak zwykłe studnie.

    Na kolację wybieramy restaurację w Abbasi  Traditional House, który zwiedzaliśmy do południa. Biało czerwona chorągiewka na stole wskazuje, że są rodacy. Cztery Polki, podróżujące same, też wybrały się na objazd Persji i są zachwycone krajem. Sądzą, że Irańczycy mają dosyć kościelnej władzy, a kobiety chętnie zdjęłyby welony, ale muszą być podporządkowani. Czym i kiedy to się skończy?  Nie wiadomo, bo świat odwraca się od nich za sprawą amerykańskich restrykcji .

    Gliniana wioska Abyaneh

    Wynajmujemy taksówkę i jedziemy do wioski Abyaneh, jakby zgubionej i zapomnianej, oddalonej od świata i upływającego czasu. Zbudowane tarasowo domy z kamienia i czerwonej gliny zamieszkane są prawdopodobnie przez potomków zoroastrian, którzy uciekli tutaj po najeździe Arabów w VII wieku, nie chcąc być zmuszonymi do zmiany religii. Mieszkańcy przyjęli islam dopiero na początku XVI wieku, za panowania safawidzkiego Ismaila I, który narzucił przejście z sunnizmu na szyizm. Tutaj kobiety zakładają kolorowe chusty i spódnice jak na odpust, więc wyglądają weselej i chyba bardziej przypominają ubrania noszone przez zoroastrianki. Muzułmanki tradycyjnie wybierają kolor czarny.

    Zoroastrianizm – religia irańska wywodząca się od Zaratusztry. Muzułmanie nazywają jej wyznawców „czcicielami ognia”. Według zoroastrian  śmierć jest nieczysta a zwłoki człowieka są jedną z najbardziej zbrukanych rzeczy. Ponieważ ziemia jest tworem czystym, nie można jej brukać grzebiąc zwłoki. Nie można też ich spalić, bo ogień też jest tworem czystym. Dlatego zoroastrianie pozostawiają zwłoki na specjalnych wieżach, zwanych „wieżami milczenia”, gdzie całą zgniliznę pochłaniają sępy. Dopiero gdy ze zwłok zostają białe kości, szczątki są zrzucane do specjalnego szybu w wieży. Obecnie ten proceder jest zakazany, a zwłoki chowa się w betonowych grobach, tak by nie stykały się z ziemią.

    Środkiem transportu po wąskich uliczkach biegnących w górę i w dół są tylko osiołki, samochody parkują przed wjazdem do wioski. Turyści muszą kupić bilet, jak do skansenu, ale fotografować można bez ograniczeń. Wolno obchodzić wszystkie domy, przyglądać się mieszkańcom, na których  nic już nie robi wrażenia, bo są przyzwyczajeni do tysięcy ciekawskich z całego świata. 

    Oglądamy pieczenie chleba w piekarni, który ma tutaj postać ogromnych cienkich placków. Taksówkarz kupuje nam kilka bochenków, które błyskawicznie zjadamy.

    W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy ogrodzie Fin i wydajemy 40 zł za wstęp. Opisywany przez wiele przewodników jako miejsce, z którego Irańczycy są dumni. Ogród jest piękny, ale na Europejczyku, który zwiedził Wersal, ogrody Wiednia nie robi mocnego wrażenia. Zaprojektowany w czasach safawidzkiego władcy Abbasa I, który lubił tutaj spędzać wakacje, przechadzając się w cieniu 500-letnich cyprysów.

    Turyści zwykle zwiedzają wioskę w drodze do Isfahan, my cieszymy się, że wrócimy do naszego wygodnego hotelu i zjemy obiad przy szumie fontann.

    Isfahan czy Esfahan

    Autobusy do Isfahan odjeżdżają co godzinę, więc bez pośpiechu jedziemy na dworzec. Hotel mamy zarezerwowany, musimy tylko sprawdzić dostęp do internetu. Przeważnie nie ma z tym problemu, jedynie niektóre strony są blokowane, ale o tym wiedzieliśmy przed wyjazdem. Andrzej sprawdza internet, ja idę kupić owoce i szukam miejsca na lunch. Jest wczesne popołudnie, więc część pubów jest pozamykana. Pub w Iranie to miejsce, gdzie się je, a nie pije alkohol. Najedzeni idziemy w kierunku ogromnego placu Naghsh-e Jahan, jednego z największych placów miejskich na świecie.  Zaprojektowany został na rozkaz safawidzkiego króla Abbasa I. Od północy otoczony jest przez bazar, od wschodu i południa przez wspaniałe meczety, a od zachodu przez pałac Ali Qapu. Obserwujemy spacerujących Irańczyków i zagłębiamy się w plątaninę alejek bazaru. Niesamowite kolory ceramiki, perskich dywanów, biżuterii, zapachy przypraw, dźwięki tradycyjnych instrumentów. Oglądamy takie wspaniałości, że aż oczu nie można od nich oderwać. Ale nie dla naszych nowoczesnych mieszkań, nie mówiąc już o powierzchni. Bo gdzie postawić wspaniały wazon mierzący 1,5 metra?

    Dynastia Safawidów

    Zwiedzanie miasta zaczynamy od wspaniałości zbudowanych za czasów Safawidów (1501-1736).

    Pierwszym jest gigantyczny meczet Szacha Abbasa I, potężnego władcy, który Isfahan zrobił swoją stolicą. Nazwę budowli zmieniono w  1979 roku na meczet Imama (Homeiniego). Zajmuje ponad hektar i jest największym tego typu obiektem wystawionym w czasach panowania tej dynastii. W 1611 roku rozpoczęto prace nad  potężnym portalem, prowadzącym do meczetu. Jego zdobiony pięknie malowanymi mukarnasami  łuk domyka się na wysokości 27 metrów. Za portalem powstał meczet, którego budowa trwała do 1629 roku. Wspaniałe zdobienia wykonywano mozaikowo – układano precyzyjnie przycięte fragmenty szkliwionych jednobarwnie płytek. Większe kafle pokrywano malowidłami w siedmiu kolorach, a następnie wypalano. Biegnący za portalem krótki korytarz prowadzi na dziedziniec, którego wygięcie sprawia, że wchodzący od razu kieruje się twarzą w stronę Mekki.

    Mukarnas lub mokarnas, inaczej ornament stalaktytowy – architektoniczny motyw konstrukcyjno-dekoracyjny charakterystyczny dla architektury muzułmańskiej, wypracowany w epoce seldżuckiej, złożony ze spiętrzonych elementów komórkowych, głównie pryzmatycznych, które tworzą konstrukcję przypominającą naturalne stalaktyty.

    Piękna pogoda, widok odpoczywających na trawie Iranek spowodował, że postanowiłam do nich dołączyć i nie wejść do pałacu Okap. Andrzej więc poszedł sam.

    Pałac zbudowany jako rezydencja szacha Abbasa I przyciąga przede wszystkim wieńczącą go werandą, ukończoną w XVI wieku. Rozciąga się z niej widok na cały plac. Najciekawszą salą jest dobudowana na najwyższym, szóstym poziomie sala, gdzie słuchano muzyki. Prowadzą tu 94 strome schody, ale warto wejść. Salę zaprojektowano tak, aby miała najlepszą akustykę dzięki powycinanym w delikatnych stiukach kształtom, przypominającym tykwy i wazy. Ale chodziło głównie o to, żeby na placu nie można było usłyszeć śpiewających kobiet z haremu. To było zarezerwowane tylko dla szacha.

    Irańczycy chętnie wdają się w rozmowę, więc robimy sobie przerwę na pogawędkę z młodymi studentami. Ale czeka nas jeszcze wiele do zobaczenia, więc ruszamy do meczetu Szejcha Loftollaha, znajdującego się dokładnie naprzeciw pałacu Okap. Niektórzy uważają, że jest to jeden z najpiękniejszych meczetów na świecie i arcydzieło architektury safawidzkiej. Nie posiada typowego dziedzińca ani minaretu, a do środka prowadzą schody. Po przejściu krętym korytarzem dociera się do głównej sali, niezbyt dużej, ale tak wspaniale zdobionej, że oglądanie zapiera dech. Podobno wieczorem wpadające promienie tworzą na kopule pawi ogon, wskazujący kierunek Mekki.  Nie będziemy czekać tak długo, bo mamy jeszcze do zwiedzenia oddalony trochę od placu meczet Masjed e Jameh, Wielki Meczet, największy w Iranie, zajmujący ponad 2 hektary. 

    Polityczna izolacja spowodowała, że do tej kolebki cywilizacji ludzie boją się jechać. A jest to jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie, gdzie mieszkańcy wdzięczni za wybranie Iranu jako cel podróży pomogą, zaproszą do domu. Tylko trzeba pamiętać, że są to dumni Persowie, mówiący w języku farsi i nie wolno Aleksandra Macedońskiego  nazywać Wielkim, ponieważ zniszczył i spalił wspaniałe Persepolis.

    Ale najpierw chcielibyśmy trochę odpocząć przy „małej czarnej”.  W Iranie nie jest to takie proste, gdyż tradycyjnym napojem jest herbata. Na szczęście Isfahan jest miastem tak obleganym przez turystów, że spotyka się już coraz więcej kawiarenek. Siadamy więc w cieniu wspaniałego drzewa obok młodej Iranki, której twarz zachwyca niesamowitą urodą. Pytamy, czy możemy zrobić jej zdjęcie a dziewczyna chętnie się zgadza.

    Wielki Meczet i mosty

    Teraz już śmiało możemy udać się w kierunku Wielkiego Meczetu, gdzie oglądamy 800 lat sztuki islamskiej, od elegancji Seldżuków , poprzez panowanie Mongołów do czasów dynastii Safawidów. Na ogromnym placu trwają przygotowania do wielkich uroczystości Aszury. W centralnym miejscu ogromnego dziedzińca postawiona jest scena, na której najprawdopodobniej będą czytane wersety o historii męczeńskiej śmierci Alego Husajna.

    Wracamy uliczkami przez bazar do placu, ale idziemy na deptak, przy którym znajdują się sklepy i restauracje. Młode Iranki nie tylko zachęcają do fotografowania, ale częstują słodyczami. Wybieramy restauracje na piętrze, żeby móc obserwować życie miasta.

    Wieczorem wybieramy się nad rzekę Zajande – a właściwie jej wyschnięte koryto. Wśród 11 mostów najciekawszymi są most Trzydziestu Trzech Łuków i Most Khaju. Przeznaczone wyłącznie dla pieszych są miejscem spotkań, spacerów, tutaj można posiedzieć, pośpiewać, recytować poezję, wypić herbatę. Niestety za czasów Homeiniego zlikwidowano większość herbaciarni .

    My jednak znaleźliśmy jedną herbaciarnię na moście, a w niej kilka par młodych ludzi, jedzących kolację, grających w nieznane nam gry. Idziemy w kierunku mostu Khaju, bo wiemy, że tam można trafić na wielu młodych muzyków, urządzających wspaniałe wieczorne koncerty. Niestety dzisiaj nic nie słychać, ale zaczepia nas miła para trochę starszych ludzi. Pan mówi nieźle po angielsku, pytają, skąd jesteśmy i czy pomożemy im dostać wizę do Europy. Chcemy wymienić adresy, ale pytają, czy przyjmiemy zaproszenie na kolację do nich do domu. Wiemy, że w takiej sytuacji nie należy odmawiać, bo dla nich jest to wyraz podziękowania, że wybraliśmy na wakacje ich kraj, który jest politycznie izolowany. Podajemy nazwę hotelu i już cieszymy się na to spotkanie, nie obawiając się absolutnie, że coś nam się stanie. Pan jest emerytowanym wojskowym, jego żona dyrektorką szkoły. Musimy tylko jutro kupić jakiś drobiazg i wiem, że to powinny być słodycze.

    Ormianie w dzielnicy Dżolfa

    Taksówką jedziemy do dzielnicy Dżolfa, w której mieszka mniejszość ormiańska, przybyła na te tereny na początku XVII wieku w trakcie wojen otomańsko-perskich. Zwiedzanie rozpoczynamy od  katedry Vank, zbudowanej w połowie XVII wieku, poświęconej ormiańskim zesłańcom. Przebogate wnętrze, sanktuarium zdobione freskami, widać tutaj wpływy chrześcijańskie i islamskie. Obok jest niewielkie muzeum ze zbiorami starych druków, biblii, ceramiki. Chcemy koniecznie kupić bilety na cmentarz ormiański, bo podobno tutaj to trzeba załatwić. W kasach informują, że cmentarz dzisiaj jest zamknięty. Ja jednak nie daję za wygraną.  Znajduję jakieś biuro i okazuje się, że to oni sprzedają wejściówki. Szukamy więc taksówki, żeby tam pojechać. Ogromna nekropolia prowadzona jest przez Ormian i bez biletów by nas  nie wpuszczono.

    Spacerujemy spokojną, szeroką aleją w kierunku  kwatery polskich sierot, które przybyły do Iranu z armią Andersa. Kwatera jest niewielka, ale dobrze utrzymana. Smutne wrażenie zrobił na nas grób dziecka „które jeszcze nie ujrzało światła dziennego”.

    W domu u irańskiej rodziny

    Wieczorem przyjeżdża po nas ojciec rodziny i zabiera do swojego mieszkania. Jest to bardzo duży apartament na terenie strzeżonego osiedla. Sam salon ma imponującą powierzchnię, chyba ok. 60 m² i połączony jest z dużą kuchnią, po której krząta się pani domu w chuście na głowie. Przedstawiają nam najmłodszą córkę, która nieźle mówi po angielsku i w domu chodzi bez szala. Ja też od razu zdejmuję nakrycie głowy. Czekamy z kolacją na drugą córkę, która skończyła studia i pracuje jako farmaceutka. Zwiedzamy więc salon. W gablotach, przypominających meble muzealne dużo sreber, ceramiki, w jednym z narożników stoi niewielki stolik, a na nim zdjęcia ze ślubu najstarszej córki. Wygląda to jak ołtarzyk. Pod ścianą dużo krzeseł w stylu Ludwika XVI. Widać, że salon jest przygotowany na przyjmowanie dużej ilości gości. W końcu wpada druga córka, natychmiast zrzuca szal z głowy i już nie daje nikomu dojść do głosu. Na kolację gospodyni przygotowała ich słynne szaszłyki baranie, do tego ryż z szafranem i sałata. Gospodarz rozlewa piwo i nieśmiało tłumaczy, że w Iranie jest tylko takie. Niestety wiemy

    Najmłodsza córka zapewnia w rozmowie, że dobrze mieszka się w Iranie. Starsza już nie jest taka zachwycona i najchętniej wyjechałaby z kraju. My chyba nie będziemy im w tym pomocni, bo Polska nie jest krajem, do którego chcieliby wyjechać.

    Po kolacji pani domu przebiera się w strój, w którym musi chodzić do pracy. Czador, czarny od stóp do głowy. W domu nosi się weselej, ale szal na głowie ma. Zdejmuje go tylko w sypialni. W domu jest dużo instrumentów muzycznych i pani domu gra na kilku z nich. Wieczór jest bez alkoholu, ale jesteśmy w szampańskich humorach. Oboje gospodarze odwożą nas do hotelu.

    Shiraz

    Mimo zapewnień w hotelu o wielu autobusach do Shiraz,  na dworcu autobusowym musimy czekać półtorej godziny, bo na godzinę 10 biletów już nie było. Wszystko przez święto Aszury. Czas nam jednak mija sympatycznie – wpuszczają nas na zaplecze kasjerów, siedzimy na wygodnych fotelach i rozmawiamy z miłym, starszym panem.  Zapewnia nas, że Iran to niestety taki duży „jail”, czyli więzienie. Ludzie mają tutaj wszystko, ale nie mają nic do powiedzenia. Widzieliśmy, że w sklepach jest bardzo dużo towarów – i to z najwyższej półki. Jedynym problemem są samochody – nie są najnowsze i to się czuje na ulicy. Kobiety mają bardzo dużo swobody – studiują, prowadzą samochody, pracują w urzędach, zajmują stanowiska, ale niestety muszą zakrywać włosy i ubierać się w czador do pracy.

    Podróż mija bardzo wygodnie, w Shiraz miły taksówkarz zawozi nas na ulicę, gdzie powinniśmy znaleźć przyzwoity hotel. I taki znajdujemy, nawet niedrogo i bardzo blisko centrum.

    Możemy więc poszukać restauracji, żeby zjeść kolację. Po drodze mijamy wiele otwartych jeszcze sklepów, gdzie kolorem dominującym w ubraniach jest czerń. Przy wielkim rondzie stoi kilka banków – tym Iran nie różni się od innych krajów. Trafiamy do świetnej restauracji z tradycyjną kuchnią irańską, ale wybieramy kotlety, żeby trochę odpocząć od grillowanych kebabów. W centrum zaczyna się pochód z okazji Aszury. Mężczyźni, a nawet całkiem mali chłopcy, wolno posuwają się w rytm bębnów, biczując się łańcuchami. Wzięłam do ręki taki metalowy łańcuch, był autentycznie ciężki.

    Grobowiec poety Hafeza

    Zanim rozpoczniemy zwiedzać miasto, wykupujemy wycieczkę do Persepolis. Łatwiej będzie jechać z przewodnikiem, który opowie o ruinach, będących świadectwem ogromnej potęgi dawnej Persji. Blisko biura turystycznego otwarto niedawno kawiarenkę, więc zaczynamy dzień od małej czarnej.

     Zwiedzanie Sziraz należy rozpocząć od cytadeli Karim Chana. Imponująca budowla robi wrażenie, ale wychodzący z niej turyści odradzają nam płacenie za bilety wstępu. Twierdzą, że w środku nie ma nic ciekawego, a pieniądze za bilety i tak nie trafiają do rąk kustoszów, którzy starają się o dobre utrzymanie zabytku. Wydajemy więc pieniążki na dobry lunch w malutkiej restauracyjce niedaleko cytadeli. Dodatkowo mamy okazję porozmawiać z właścicielem o życiu w Iranie, a to o wiele ciekawsze. 

    Sziraz słynie jako miejsce urodzin Hafeza (1319-1389)– klasyka poezji perskiej i tadżyckiej. Nie ma domu w Iranie w którym nie byłoby zbioru jego wierszy, a każdy Irańczyk potrafi w każdej chwili zacytować jakiś fragment. Idziemy więc w kierunku parku, w którym znajduje się grobowiec poety. Z okazji Aszury trafiamy na stoisko z pysznymi sokami, rozdawanymi za darmo. Do tego przemili panowie wypytują nas, skąd jesteśmy, jak nam się podoba w Iranie.

    Po paruset metrach kolejne miejsce na darmowy napitek. Tym razem pyszna herbatka, słodzona śmiesznymi patykami cukrowymi. Siadamy na krzesełkach i od razu rozmawiamy z miłym starszym panem, który wyjmuje notesik i daje nam swój adres. Mamy go odwiedzić. Chyba trzy tygodnie to stanowczo za krótko na Iran. Dziękujemy i niechętnie dajemy do zrozumienia, że nie mamy czasu.

    W końcu dochodzimy do ogrodu, obsadzonego cyprysami i różami, z dwoma basenami dającymi orzeźwienie. W 1773 roku stanął tutaj marmurowy nagrobek, na którym wygrawerowano kilka wersów z  liryk poety. Irańczycy często odwiedzają to miejsce i spędzają tutaj dużo czasu. Znajdują się więc pomieszczenia przeznaczone do modlitwy.

    Wracamy do centrum przez park Melli, gdzie przyjaźnie machają do nas odpoczywające rodziny. Udajemy się do meczetu Nasir ol-Molk, niestety stanowczo za późno. Tutaj trzeba przyjść do południa, kiedy słońce wpadając przez wspaniałe witraże barwi zdobione łuki i promieniami pokrywa podłogę jak dywanami. Przed nami jest jeszcze największa atrakcja Sziraz – Mauzoleum Shah Cheragh, do którego należy przyjść wieczorem. Mamy więc czas na świeżo wyciskane soki z granatów.

    Mauzoleum Króla Światła

    Mauzoleum Króla Światła jest grobem braci Amira Ahmada i Amira Mohammada, siódmego i ósmego immana.

    Meczet został wzniesiony w XII wieku nad grobem jednego z braci, którego zamordowano w IX wieku.

    Ze względu na święto Aszury wokół mauzoleum jest mnóstwo ludzi, ale cudzoziemcy mają priorytet (za wszystkie wejścia płacimy o wiele więcej niż Irańczycy). Mnie od raz dwie dziewczyny zabierają do szatni, gdzie rozdają czadory i gdzie należy zostawić plecaki. Na terenie świątyni nie można absolutnie robić żadnych zdjęć aparatem fotograficznym. Dozwolone są tylko komórki. Dostajemy darmowego przewodnika – jest to młoda dziewczyna, która zna dobrze angielski i wieczorami pracuje jako wolontariuszka  oprowadzając cudzoziemców. Zależy im, żeby turyści dowiedzieli się jak najwięcej o miejscu, dokąd pielgrzymuje tysiące Persów.

    W XIV wieku powstał tutaj duży kompleks religijny ze szkołami teologicznymi, rozbudowany w XIX wieku. Miejsce grobów oby imamów jest niesamowite – wnętrze pokryte mozaikami złożonymi z niezliczonych lustrzanych fragmentów. Ogromne sadzawki, przy których siedzą całe rodziny. To nie jest miejsce, gdzie przychodzi się na godzinną mszę i wychodzi. Tutaj spędza się całe godziny z rodzinami.

    Okazało się, że to nie koniec wrażeń. Po wyjściu ze świątyni trafiamy na niesamowity pochód biczujących się mężczyzn. Tak to już jest w czasie Aszury. Przeciskamy się w tłumie, żeby już uciec od monotonii uderzeń. Wreszcie trafiamy na zwykłą ulicę ze sklepami.

    Persepolis - ten przeklęty Aleksander

    Persepolis. Na teren wykopalisk wolno nam wziąć tylko butelkę wody i aparaty fotograficzne. Przewodnik stara się dokładnie opisać poszczególne fragmenty ruin, jakie pozostały po najwspanialszym mieście starożytnego świata.  Persepolis został założony przez Dariusza I , potężnego władcę z dynastii Achemenidów, w 518 roku p.n.e. Rozbudowany został przez jego syna i następcę, Kserksesa I. W 330 roku p.n.e. zostało zdobyte, spalone i ograbione przez Aleksandra Macedońskiego, którego żaden Irańczyk nie nazwie Wielkim. Dalszej grabieży dokonali Europejczycy i Amerykanie. Mimo to pozostałości ruin potwierdzają, jaką potęgą była starożytna Persja. I to widać w zachowaniu Irańczyków – dumnych ze swojej historii. Obrazą byłoby stwierdzenie, że mówią po arabsku. W Iranie mówi się w języku FARSI!

    Po południu zwiedzamy ogrody Naransejan wraz z rezydencją i odpoczywamy na bulwarze sącząc sok z granatów. Młody Irańczyk upodobał sobie nasze towarzystwo i gada, gada, a my już nie mamy sił słuchać. Za dużo wrażeń z Persepolis.

    Yazd - miasto na pustyni

    Jedziemy do Yazd – mamy szczęście, że bilety na autobus załatwił nam hotel,  bo w ten weekend są główne obchody Ashury i jest problem z publicznym transportem. Dużo połączeń autobusowych jest odwołanych.

    W Yazd na terminalu głucho – nie ma taksówek, Andrzej złości się, że to pewnie nie jest właściwy dworzec. Na szczęście przyjeżdża jakiś miejski autobus i jedziemy do centrum, tam przesiadamy się na inny, który jedzie do starej dzielnicy. Kierowcy nie chcą od nas pieniędzy, a pewna starsza Iranka pokazuje, gdzie mamy wysiąść. Oni wiedzą, że turyści jeżdżą do najstarszej części miasta. W hotelu Orient, polecanym przez LP wszystko jest  zarezerwowane, ale miła panienka w recepcji dzwoni w różne miejsca i znajduje nam pokój w hotelu Firozoueh. Położony parę minut od głównej ulicy, ale jest świetny. Zamknięty dziedziniec, gdzie podawane są śniadania, duży pokój, jesteśmy bardzo zadowoleni, więc wracamy do Orientu, żeby podziękować za pomoc. Na dachu Orientu znajduje się restauracja Marco Polo z przepięknym widokiem na meczet, więc zostajemy na kolację. Jest też jakaś para z Polski z którą wymieniamy wrażenia i umawiamy się na jutro. I już jesteśmy zauroczeni tym miastem. Powoli robi się ciemno, więc oświetlony meczet wygląda bajecznie. Fotografujemy się z irańską rodzinką i dwoma ślicznymi dziewczynkami.

    Święto Aszury

    Zagłębiamy się w stare uliczki i nagle  jesteśmy prawie porwani przez dwie studentki. Wsadzają nas do swojego samochodu i zawożą do meczetu. Przez nieuwagę wjeżdżają w ulicę tak pełną samochodów, że niemożliwa jest jazda ani do przodu, ani do tyłu. W końcu jakoś wydostajemy się z ogromnego korka i idziemy do jednego z meczetów. Prowadzą nas na piętro – a tam jak w teatrze, przygotowane są krzesła, napoje i możemy oglądać, co się dzieje na dole. Jak się potem dowiedzieliśmy, wielu turystom hotele oferują darmowe zawożenie do meczetów na uroczystości. Na piętrze siedzą turyści i Iranki. Te, dla których nie ma miejsca, stoją przed świątynią i na telebimach oglądają, co się dzieje w głównej części meczetu.

    Parter meczetu jest wypełniony ogromną ilością mężczyzn i chłopców, którzy uderzają się w piersi i wyśpiewują wersy na cześć zamordowanego Husajna.  Całość prowadzi jeden z mężczyzn, który czyta fragmenty z Ogrodu Męczenników.  Atmosfera tego wydarzenia jest niesamowita. Kobiety siedzące niedaleko nas płaczą – jak po stracie kogoś bliskiego. Odgłosy uderzania się w piersi przez mężczyzn są bardzo donośne. Czasami zdarza się, że kogoś wynoszą. Spróbujcie uderzać się pięścią w lewą pierś przez godzinę! Nic dziwnego, że lekarze czekają w pogotowiu. Widzieliśmy, jak reanimują młodego mężczyznę, który zemdlał.

    Po wyjściu z meczetu jesteśmy zaproszeni na obiad do szkoły, znajdującej się obok. W długim holu rozwinięty jest dywan, a na nim przygotowane styropianowe talerze z ryżem i gulaszem.

    Decydujemy się zostać w Yazd trzy noce, bo ze względu na święto jutro wiele nie zwiedzimy. Wszystko będzie pozamykane.

    Przygotowania do Ashury trwały dwa tygodnie, ale dzisiaj jest punkt kulminacyjny. Wszyscy idą do meczetów, ale do środka wchodzi tylko płeć męska. Właściwa uroczystość zaczyna się szlochami , potem są śpiewy, w końcu jeden z mężczyzn intonuje coś w rodzaju modlitwy, i wszyscy uderzają się w piersi. Modły trwają około godziny.

    Odwiedzamy inny meczet i oglądamy kolejne modły. W końcu wyruszamy wąskimi uliczkami starego miasta i trafiamy na niezłą galerię. Obrazy podobają nam się, ale to nie jest styl, który pasowałby  do naszego domu. Miło jest jednak pogawędzić z właścicielami galerii. Trafiamy na dużą, tradycyjną restaurację znajdującą się na dziedzińcu dużego hotelu i chociaż długo czekamy na zamówione kebaby, i tak mamy szczęście, że coś zjemy. Dzisiaj wszystko jest albo zamknięte, albo przepełnione. Kelner na przeprosiny przynosi nam dobrą kawę i śmieszny cukier na patyku.

    Idziemy na plac z fontannami, przy którym wznosi się kompleks Amir Chakhmagh. Główny budynek, wyglądający jak potężna makieta filmowa, powstał w XV wieku jako swoisty teatr do wystawiania przedstawień, przypominających mękę i śmierć imama Husajna. Można wspiąć się po schodach na dach, ale dzisiaj jest to niemożliwe.

    Zoroastrianie - Wieże Milczenia

    Wynajmujemy taksówkę i jedziemy za miasto, żeby obejrzeć Wieże Milczenia. Przez tysiące lat zoroastrianie zostawiali zmarłych na odosobnionych wzniesieniach zwanych wieżami milczenia, aby zajęły się nimi drapieżne ptaki. W Jazd są dwie takie wieże. Jedna ma 800 lat, druga 400. 

    Wspinamy się do jednej z nich, ale na wierzchołku widać tylko ogromny dół, do którego wrzucano ciała. W latach sześćdziesiątych XX wieku Reza Pahlawi zakazał tego tradycyjnego pochówku.

    Obok wież wybudowano cmentarz i tam w betonowych katakumbach są chowani zoroastrianie. Ulice są praktycznie puste, więc taksówkarz nie sili się na objeżdżanie ronda, ale jak tylko może, skraca sobie drogę. Nie wyobrażam sobie prowadzić samochodu w Iranie.

    Wracamy do placu z fontannami, a tam mnóstwo ludzi siedzi na ziemi i pali świeczki. Trochę to przypomina nasze zaduszki, tylko że tutaj czci się jednego zmarłego – Husajna. Wieczorny spacer kończymy zupką w Marco Polo, bo wszystkie restauracje są zamknięte.

    Łapacze wiatru i fish&chips

    Po śniadaniu wyruszamy na starówkę, czyli błąkamy się wąskimi uliczkami starego miasta. Poprowadzono je w taki sposób, by jak najlepiej wykorzystać wiatry z pustyni. Nad uliczkami budowano łuki łączące stojące po obu stronach domy. Dawało to zacienienie i pozwalało na cyrkulację powietrza.

    Jazd jest miastem na pustyni i temperatury mogą sięgać latem nawet 40 stopni. Wymyślono tzw. łapacze wiatru, czyli kominy, których konstrukcja pozwalała na wciąganie najmniejszego powiewu wiatru do środka. Było to więc coś w rodzaju naturalnej klimatyzacji.

    Natrafiamy na bardzo nastrojową biblioteko – kawiarnię. Odpoczywamy, pijemy dobrą kawę i kupujemy jakiś drobiazg na odstraszanie złych mocy. Dalej błąkamy się ciekawymi uliczkami. Jazd słynie z restauracji na dachach –  dzisiaj wybieramy taką, gdzie serwują fish&chips.

    Mejbod, Chak Chak i Błotne Miasto

    Kupujemy bilety na pociąg do Teheranu na jutro. Ostatnia szansa, żeby przejechać się pociągiem w Iranie. Załatwiamy też wycieczkę do trzech miejscowości na popołudnie.

    O 13 przyjeżdża po nas taksówka, zabieramy jeszcze jedną parę – okazało się, że też Polaków. Jedziemy najpierw do miasta Mejbod i zwiedzamy ruiny zamku Narin, wybudowanego w czasach proroka Salomona. Zaglądamy też do obszernego i odrestaurowanego karawanseraju.

    Karawanseraj, dom zajezdny, był budowany w krajach arabskich jako miejsce postoju karawany, gdzie znajdowały się pokoje dla podróżnych, magazyny dla przechowywania towarów. Często miały charakter obronny.

    Wyjeżdżając z miasta zatrzymujemy się przy ciekawej budowli – cylindrycznym gołębniku, postawionym w czasach panowania Kadżarów. Na jego wewnętrznych ścianach znajdują się małe balkoniki, które służyły jako gniazda dla tysięcy ptaków. Ich odchody były powszechnie wykorzystywane jako nawóz do czasu wejścia w użycie nawozów chemicznych.

    Kolejnym miejscem, które odwiedzamy jest Chak Chak, miejsce pielgrzymek zoroastrian. Według legendy księżniczka z rodu Sasanidów uciekała przed Arabami i poprosiła górę, żeby jej pomogła. Góra otworzyła się i schroniła niewiastę. Usytuowana na zboczu góry świątynia powstała w miejscu, w którym ze skały ciągle kapie woda, chociaż nie ma tam żadnego strumyczka czy źródełka. Stąd nazwa Chak Chak – kap,kap.  

    Ostatnie, zdecydowanie najciekawsze miejsce – to Charanagh – liczące ponad 1000 lat ruiny błotnego miasta. Powstało prawdopodobnie 4 tysiące lata temu. Życie kwitło do czasu, kiedy była woda, kiedy jej zabrakło, mieszkańcy opuścili to miejsce.  Obok wyludnionego miasta jest wioska, w której mieszkają ludzie, ale jej nikt nie zwiedza. Chodzimy więc po wąskich uliczkach błotnego miasta, między walącymi się domami. Wrażenie jest przygnębiające. W niektórych miejscach mamy wrażenie, że mieszkańcy gdzieś wyjechali i za chwilę wrócą i posprzątają.

    Ostatni wieczór w tym niesamowitym mieście, więc wybieramy restaurację na dachu z widokiem na pięknie oświetlony meczet.

    Pociągiem do Teheranu

    Pociąg do Teheranu mamy o 6:30, więc czeka nas wczesna pobudka. Niestety pociąg nie spełnia naszych oczekiwań. Wprawdzie są tylko 4 osoby w przedziale, można podnieść oparcia i zrobić dwa miejsca do leżenia, konduktor przynosi herbatkę, wodę i ciasteczka, ale niezbyt czysto i tak sobie  wygodnie. Dla nas jednak to była ostatnia szansa na przejazd pociągiem i chcieliśmy to przeżyć. Rekompensatą było miłe towarzystwo dwóch młodych mężczyzn. Jeden wprawdzie miał na ręce coś w rodzaju różańca i chyba bez przerwy się modlił, ale drugi był chętny do rozmowy.

    W Teheranie zaprowadził nas do wejścia do metra, bo musieliśmy jechać do Azadi Tower, na dworzec autobusowy. Mieliśmy szczęście, bo po wyjściu z metra słyszymy, jak wołają pasażerów do Qazwin. Podróż trwa dosyć długo, bo zaczęły się popołudniowe korki. Nie mamy rezerwacji, ale jedziemy taksówką do hotelu Iran i dostajemy sympatyczny pokój. Pan w recepcji mówi dobrze po angielsku, więc wypytujemy o dolinę Alamut. Niestety okazuje się, że jutro ma padać w górach śnieg, więc żadna taksówka nie pojedzie. On stamtąd pochodzi i jest dobrze zorientowany. Poczekamy jeden dzień, może pogoda się zmieni.

    Zwiedzamy Kazwin

    Prognoza potwierdza się, w górach jest mgła i pada śnieg, więc z wycieczki w góry musimy zrezygnować. Pozostaje nam zwiedzanie Qazwin, które okazuje się bardzo ciekawym miastem. Leży u podnóża gór Elbrus, na historycznym szlaku, łączącym Mezopotamię z Morzem Kaspijskim. Idziemy na bazar, który tutaj ma zupełnie inny charakter. Eleganckie butiki, galerie obrazów, restauracje z menu wyłącznie w języku farsi nie przypominają jarmarcznego klimatu irańskich bazarów. Trafiamy na uroczą kawiarenkę, gdzie grupka pań urządziła urodziny jednej z nich. Przyszły ze swoim tortem i zamówiły kawę. Częstują nas tortem i zapraszają do wspólnego zdjęcia. Solenizantka mieszka w Stanach i przyjechała do Iranu w odwiedziny.

    Wracamy na ulice pełne prawdziwego irańskiego życia i idziemy zwiedzić pałac Chehel Sotoun, gdzie odbyła się koronacja Abbasa I Wielkiego, który zbudował Isfahan. 

    Zapachniało świeżym chlebem – tutaj ma jeszcze inny kształt – ogromnych podłużnych placków.

    Czas na obiad, ale jak tutaj znaleźć knajpę z menu angielskim. Pytam dwóch młodych panów, czy znają angielski. Nie tylko znają, ale chcą nas zawieść do jakiejś restauracji i pomóc w wyborze dań. Objeżdżamy kilka knajp, w końcu trafiamy na jedną z kartą po angielsku, więc tłumaczenie jest niepotrzebne. Wykorzystujemy jeszcze ich uprzejmość i prosimy o zawiezienie nas na dworzec autobusowy, żebyśmy mogli kupić bilety do Hamadanu. Uprzejmość Irańczyków jest niesamowita.

    Wyprawa do doliny Alamut

    Okazuje się, że dzisiaj jest dobra pogoda, więc w hotelu zamawiamy taksówkę i jedziemy w góry do doliny Alamut. Taksówkarz zabrał swojego 5 letniego syna, więc mamy nadzieję, że nie będzie szalał na szosie. Wiemy, że ostrożność nie jest cechą irańskich taksówkarzy. Wjeżdżamy w piękną dolinę, zatrzymując się w kilku miejscach, żeby zobaczyć, jak Irańczycy urządzają sobie biwaki. Parkujemy blisko zamku Alamut i idziemy zwiedzać pozostałości zamku – twierdzy. Zamek powstał w IX wieku, rozbudowany w wieku XI był centrum militarnym i intelektualnym izmailitów. Ostateczny cios zadało mu w 2004 roku trzęsienie ziemi, podczas którego runęła wieża. Dzisiaj trwają prace konserwatorskie.

    Po 20 minutach jesteśmy na szczycie. Tutaj grupka młodych ludzi organizuje sobie lunch. Oczywistym jest, że będziemy brać w nim udział. W Iranie częstowanie współpasażerów czy uczestników tej samej wyprawy jest czymś oczywistym. Szkoda, że tak mało Polaków odważa się na samodzielne wyprawy do Iranu.

    Udajemy się ciekawą drogą wśród gór do innego zamku Asasynów. Ścieżka jest dosyć wymagająca, ale warto podejść ze względu na piękne widoki. Po zwiedzaniu meczetów i miast to miła odmiana, a przy tym krótki trekking w górach przyda się dla polepszenia kondycji.

    Jak zdobyć litr benzyny na szosie w Iranie?

    Zbliża się zachód słońca, więc czas wracać do Kazwin. Taksówka, którą jedziemy, ma silnik przystosowany zarówno do benzyny jak i paliwa gazowego, które jest znacznie tańsze. Jednak w górach musi jechać na benzynie, więc jej zużycie było duże, a pan nie zatankował do pełna przed wyjazdem. Jedziemy więc do stacji benzynowej – niestety okazuje się, że stacja jest zamknięta, bo ….. skończyła się benzyna! W Iranie – jednym ze światowych dostawców ropy zabrakło na stacji benzyny! I to w dodatku w górach, gdzie do następnej stacji jest kawał drogi. My jesteśmy spokojni kierowca musi nas przecież jakoś dowieść do miasta. W końcu czujemy, że już nie ma paliwa i za chwilę staniemy. Na szczęście stało się to na prostej, nie na jednym z karkołomnych zakrętów.

    Taksówkarz wychodzi , podnosi rękę i pierwszy mijany samochód zatrzymuje się! Coś tam gadają po persku i okazuje się, że drugi kierowca nie ma kanistra z benzyną, ale ściągnie ze swojego baku trochę i nam da, żebyśmy jakoś dojechali. Niewiarygodne! Powoli robi się ciemno, Andrzej świeci latarką komórki a facet zlewa ze swojego baku trochę paliwa. Nie widziałam, czy nasz kierowca coś mu zapłacił, ale nie sądzę. No więc jedziemy dalej. Niestety, zużycie paliwa w górach na krętej szosie jest większe, w dodatku nasz kierowca nie umie jechać wolno. Po jakimś czasie znowu stajemy. I znowu wychodzi z samochodu i macha. Oczywiście od razu ktoś się zatrzymuje, ale już o nic nie pyta, tylko wychodzi z samochodu z butelką pełną benzyny. Do miasta mamy już stosunkowo niedaleko i słyszymy, jak na widok stacji benzynowej taksówkarzowi spada kamień z serca. My też oddychamy z ulgą, chociaż za taką kapitalną przygodę nie mamy pretensji, ale tego kierowcy nie mówimy. Dzieciaczek już dawno smacznie śpi, więc kierowca spokojnie odwozi nas do hotelu, płacimy i życzymy więcej przezorności.

    Hamadan i mauzoleum Ibn Sina

    Bilety do Hamadan mamy kupione, więc spokojnie bierzemy taksówkę na dworzec. Trzy i półgodzinna jazda wygodnym autokarem mija szybko, znowu dostajemy wodę i ciasteczka. Taksówka zawozi nas do centrum i szukamy hotelu. Należy zawsze upewnić się, czy w łazience jest western toilet, czy toaleta muzułmańska, gdzie trzeba kucać. Swoją drogą zastanawiam się, jak te muzułmanki w czadorach to robią. Nie wygodniej byłoby po prostu usiąść na desce klozetowej?

    Trafiamy na miłych gospodarzy, w dodatku okazuje się, że mieszka tutaj jakaś Polka, która robi reportaż o Hamadan. Młody student znający nieźle angielski chce nas oprowadzić po mieście i zaznacza, że gratis. Oni często to robią żeby poćwiczyć język, więc umawiamy się z nim na jutro. Mieszkamy bardzo blisko ogromnego placu Imama Homeiniego w kształcie ronda, który jest niestety w remoncie. Odchodzą od niego ogromne aleje, z których jedna jest ogromnym deptakiem. Mnóstwo uśmiechniętych ludzi, sklepy pełne towarów, restauracje i kawiarnie. Bardzo nam się to miasto podoba. Do Hamadan przyjeżdżają głównie wycieczki, nocują w hotelu, zwiedzają jaskinię Ali Sadr i jadą dalej. Nikt nie przechadza się po mieście, dlatego wzbudzamy niesamowitą ciekawość. Co chwilę ktoś zaczepia i pyta skąd jesteśmy, czy nam się Iran podoba, czy nie potrzebujemy jakiejś pomocy. Córka w rozmowie telefonicznej radzi mi, żeby wywiesić na plecach napis: „I love Iran, I do not need any help”. Kocham Iran, nie potrzebuję żadnej pomocy.

    W 1953 roku na placu Bu Ali Sina postawiono mauzoleum Avicenny, wybitnego filozofa, słynnego medyka, a także matematyka, astronoma i poety, zwanego Ibn Sina. Urodzony w Bucharze przybył do Hamadan w 1015 roku i zmarł tutaj 22 lata później. Mówiono o nim, że posiadał umysł Goethego i geniusz Leonarda da Vinci. Jego Kanon Medycyny był używany przez studentów medycyny jako podręcznik aż do XVIII wieku. Wewnątrz otwarto niedawno muzeum, gdzie można oglądać m.in. historyczne przyrządy medyczne. Avicenna jest również ojcem aromaterapii, ponieważ zaczął destylować roztwory ziół i otrzymywał olejki używane w lecznictwie.

    Mimo późnej pory targ owocowo – warzywny położony blisko naszego hotelu działa, więc można kupić owoce. Wracamy na deptak, który wieczorami zamienia się w uliczny bazar.

    Królowa Estera i jaskinie Ali Sadr

    Poznany w hotelu student prowadzi nas przez rozkopany plac Homeiniego do muzeum, a właściwie grobowca Estery i Mordechaja. Według tradycji, w Ekbatanie (bo taka jest pierwotna nazwa miasta) pochowano Esterę, żydowską królową, która po ślubie z Kserksesem została władczynią Iranu, oraz jej wuja Mordechaja, prawdopodobnie autora biblijnej Księgi Estery. Miejsce jest celem pielgrzymek irańskich wyznawców judaizmu, których jest coraz mniej. Trzeba więc szukać dozorcę, aby otworzył drzwi do budynku zbudowanego nad grobami, liczącego ponad kilkaset lat. Wnętrze jest bardzo skromne, mieści się tutaj synagoga i mogiły ważnych postaci wspólnoty żydowskiej. W centralnej Sali są dwa sarkofagi, przykryte płachtami materiału. Groby znajdują są w położonej niżej krypcie.

    Wracamy na deptak i „pijemy” kawę podawaną przez wyrzeźbioną postać. 

    Udaje nam się dostać do kościoła katolickiego, do którego drzwi otwierane są tylko w niedziele, ale dla przybyszów z Polski robią wyjątek.

    Wracamy na bazar, bo na jego tyłach znajduje się meczet, który jest otwarty dla niewiernych. Piękna sala kolumnowa wyłożona jest dywanami, na których modlą się wyznawcy Allaha. Pokazują nam stare wydania Koranu i bibliotekę z innymi dziełami dotyczącymi islamu.

    Wynajmujemy taksówkę i jedziemy do jaskini Ali Sadr. Usytułowana 75 km na północ od miasta została przypadkowo odkryta przez pasterza goniącego tutaj swoje stado. Z 16 odkrytych kilometrów udostępnionych jest tylko kilka, ale i tak zwiedzanie trwa ponad dwie godziny. Dużą część trasy pokonuje się łodziami. Płynąc podwodną rzeką można podziwiać wspaniale podświetlone stalaktyty i stalagmity. 

    Największa komnata ma wymiary 100 na 50 metrów i wznosi się 40 metrów nad poziomem lustra wody. To tutaj trafiają wszystkie wycieczki, ale miasta nie zwiedzają, a szkoda.

    Wieczorem zapraszamy naszego studenta na kolację, żeby jakoś zrewanżować się za jego czas. Poznajemy jeszcze jego matkę, którą chce zabrać do restauracji, ale starsza pani odmawia.

    Most Tabiat w Teheranie

    Dworzec w Hamadanie jest duży, nowoczesny i bardzo czysty . Tak jak czekające na pasażerów autokary. Tym razem mamy na pokładzie stewarda, który rozwozi nam ciepłe i zimne napoje, kanapki oraz ciasteczka. Jak w samolocie. Mamy zarezerwowany hotel i bez trudu dostajemy się tam metrem. Taksówką zabrałoby to mnóstwo czasu. Teheran, jak wszystkie stolice, cierpi z powodu ogromnej ilości samochodów, więc jak tylko można, trzeba korzystać z komunikacji podziemnej. A ta funkcjonuje bez zarzutu. Zawsze staram się, żeby hotel położony był w centrum miasta albo blisko stacji metra.

    Po południu chcemy zobaczyć jedną z największych atrakcji Teheranu – most Tabiat, czyli Most Natury. Zaprojektowany przez 26 letnią obywatelkę Iranu Leilę Araghian, wielokrotnie nagradzany jeszcze przed oficjalnym otwarciem w 2014 roku. Trójpoziomowy most jest przeznaczony wyłącznie dla pieszych i ma na celu zbliżenie do siebie ludzi. Żeby tam się dostać, trzeba pojechać metrem do stacji Taleghani, potem przejść przez park Taleghani kierując się w stronę Tabiat Bridge. Most jest rozpięty nad autostradą Modares i ma długość 270 metrów. Na czas budowy mostu, która trwała cztery lata, autostrada pozostała otwarta.

    Most znajduje się w Parku Wody i Ognia i koniecznie trzeba tam pojechać późnym popołudniem i zostać do wieczora, żeby zobaczyć, jak pięknie jest oświetlony. W parku nie brakuje atrakcji kulinarnych, więc wieczór można zakończyć przy kolacji. Jest też wspaniałe planetarium – największe na Bliskim Wschodzie, ale otwarte tylko w czwartki i piątki.

    Pałac Golestan

    Jest już 10 październik, zbliża się koniec naszej wyprawy. Ale nie można wylecieć z Iranu bez wizyty w  pałacu Golestan, najstarszym kompleksie teherańskich pałaców, mieszczącym się niedaleko bazaru. Mnóstwo ludzi, ale nie należy obawiać się kieszonkowców. Tutaj nikt niczego nie ukradnie. Mijamy stłoczone grupki mężczyzn z kalkulatorami i notesami, przekrzykującymi się nawzajem. To rynek spekulacyjny, na którym ustalane są kursy walut, inne niż kursy rządowe. Tutaj lepiej nie robić zdjęć portretowych, gdyż proceder jest nielegalny, choć znany od dziesiątków lat.

    Pałac Golestan, czyli Pałac Kwiatów, zbudowany za panowania dynastii Kadżarów, powstał w pierwszej połowie XIX wieku . Od tego czasu odbywały się tutaj koronacje wszystkich władców. Niestety, wiele wspaniałych budynków zostało wyburzonych przez Pahlawich, którzy wybudowali sobie rezydencje na północy miasta, a Golestan służył tylko jako miejsce do przyjmowania gości. Dzisiaj turyści zachwycają się tą perełką orientu, a Irańczycy przychodzą, żeby posiedzieć na trawie, i napić się herbaty w kawiarence. Czasy świetności pałac ma już za sobą, ale wspaniałe zdobienia cieszą oczy wrażliwych na piękno. Dobrze, że nie trzeba liczyć ile rolek filmu mamy jeszcze w walizce. Robimy setki zdjęć, a potem będzie problem, które zachować. Najlepiej wszystkie, bo przecież tutaj już chyba nie wrócimy.

    Więc może hasło „Zwiedzajcie bez wychodzenia z domu” będzie się odnosić również do nas.

    Szafran i polityka

    Ostatni dzień w Teheranie, więc trzeba w końcu coś kupić. A z czego słynie Iran? Oczywiście z szafranu. Te delikatne płatki krokusa uważane są za najwspanialszą przyprawę i wagowo zdecydowanie najdroższą. Wykorzystywany od ponad 3000 lat jako składnik przypraw, kosmetyków, leków. Wysuszony ma trochę cierpki smak i zapach podobny do skoszonej trawy. Dodany do ryżu barwi go na żółto.

    Idziemy więc na bazar i szukamy kogoś, kto nam dokładnie wytłumaczy, jak używać szafran. Trafiamy na sklep, gdzie miły starszy pan mówi bardzo dobrze po angielsku i wyjaśnia, co należy robić z delikatnymi płatkami, żeby najlepiej wydobyć ich czar. Malutkie paczuszki są też dobrym prezentem – nie wiemy tylko, czy nasze dzieci będą go używać.

    Liczymy więc pozostałe pieniążki, żeby wydać wszystko, zostawiając jednak jakiś irański grosik. Mamy już pełen dzban takich . Może kiedyś wnuki będą miały frajdę i zrobią mapę świata z monet przywiezionych przez dziadków.

    Na pożegnanie z Iranem wybieramy się do muzeum sztuki współczesnej. Niestety, okresowa wystawa dzieł impresjonistów i Picassa już się skończyła. Teraz już tylko taksówką na lotnisko i ostatnie spojrzenie na oddalające się miasto.

    Szkoda, że polityka i fanatyzm religijny rządzą światem. Ten kraj i jego gościnni mieszkańcy zasługują na uznanie nie tylko ze względu na swoją bogatą historię, wspaniałe zabytki, ale też dumę narodową, która może być wzorem do naśladowania. Przeżywać Iran będziemy wielokrotnie oglądając zdjęcia, wspominając rozmowy z ludźmi czy posypując ryż szafranem. Mamy kontakt mailowy z miłą rodziną z Isfahan. Ale czy będziemy mogli ich jeszcze kiedyś odwiedzić?

    Dla uzupełnienia Bloga zapraszamy do Galerii zdjęć.

    Komentarze o

    1. Starsza pani z Lublina

      27 listopada 2022 wróciłam do domu. Widziałam Iran. Doznawałam Iranu. Smakowałam Iran. Mam w sobie Iran. Oczywiście nasze trasy nie były identyczne – ja skończyłam na wyspie Keszm kąpielą w Zatoce Perskiej ale co tam takie różnice… przywiozłam ze sobą pół walizki róznych kolorowych proszków każdy pachnie i smakuje inaczej, oczywiście 99% nie znam nazw i przeznaczenia, więc eksperymentujemy… Jest pysznie i smutno… Cmentarz polski na Dulabie w Teheranie i odnaleziony grób mojego dziadka – zostało samotne światełko pełgające w mroku. Zamknięte centrum miasta, żołnierze z długą bronią i zasłonięte firankami okna autokaru… No i wspaniali, cudowni dumni ludzie zasługujący na inne życie. Mam w sobie Iran.

    Zostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Scroll to Top