Gwatemala Antiqua - marzec 2016

Do Gwatemali można wjechać drogą lądową z Meksyku na dwa sposoby: Z Chetumal firma San Juan obsługuje specjalną linię autobusową przez Belize do Flores. Można też ze stanu Chiapas jechać tzw. Panamericana . Autostrada Panamerykańska łączy Alaskę z Argentyną. Jadąc przez kraje Ameryki Środkowej i Południowej nie potrzebujemy wiz, więc od granicy meksykańskiej za Stanami Zjednoczonymi można dojechać do  Ziemi Ognistej tylko z ważnym paszportem i posługując się wszędzie, z wyjątkiem Brazylii, językiem hiszpańskim.

Gwatemala Antiqua - kocie łby, procesje i kwiatowe dywany

Spis treści

Nie masz ochoty czytać całości, wybierz to, co Ciebie interesuje.
    Add a header to begin generating the table of contents

    Nasza trasa w Gwatemali

    Nasza trasa do Gwatemali biegła z meksykańskiego Chetumal przez Belize.  Pierwszą miejscowością, w której większość turystów się zatrzymuje, jest Flores, niewielkie miasteczko w pobliżu Tikal, głównego ośrodka kultury Majów.

    Do miasteczka zajechaliśmy wieczorem, więc szybko decydujemy się na hostel Green Monkies, gdzie można kupić bilety na autobus do Gwatemala City i wziąć pieniądze z bankomatu. Autobus jest o 9.30, więc wstaniemy wcześnie rano, żeby zobaczyć  starówkę.  

    Najstarsza część Flores leży na wyspie na jeziorze Petén Itzá, połączonej z lądem niewielką groblą. Na lądzie znajdują się dwa duże przedmieścia: Santa Elena i San Benito. W czasach prekolumbijskich miasto na wyspie było głównym miastem Majów z grupy Itza i zostało podbite przez Hiszpanów dopiero w 1697 roku.

    Starówka Flores to jakby przedsmak Antiqua. Kolorowe, parterowe domy, Plaza Central, obok katedra. Przy wyremontowanym nadbrzeżu urocze restauracyjki, nawet żałujemy, że nie zostajemy dłużej. Ale przecież nasi przyjaciele w Antiqua już mrożą szampan na nasze spotkanie.

    Z Flores do Antiqua

    W hostelu wcześnie rano można poczęstować się kawą, grzankami i owocami, więc zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzić starówkę. Punktualnie o 9 czeka taksówka i jedziemy na  dworzec.

    Komfort w autobusie już nie ten sam, co w meksykańskich Ado, ale jest niewielu pasażerów, przepiękna trasa, a po drodze zatrzymujemy się na dobry lunch, który jest w cenie biletu. Bez problemu docieramy do stolicy Gwatemali, 2,5 milionowego miasta o tej samej nazwie.

    Ostatni etap podróży odbywamy w wygodnej Toyocie. Bernadette ma znajomego kierowcę, którego wynajmuje do jazdy poza Antiqua. Tak jest wygodniej i bezpiecznej, bo w razie korków Gwatemalczyk wie, jakimi uliczkami można się z nich wydostać.

    Na nasze przyjęcie zostały  zapalone w domu i na zewnątrz wszystkie możliwe światła, więc jak włączyliśmy mikrofalówkę, to wysiadły korki.  Na szczęście znaleźliśmy kontakty, żeby podłączyć lodówkę, a jutro ma przyjść Antonio, który jest majstrem od wszystkiego i sprawdzi bezpieczniki. 

    Ostatni etap podróży odbywamy w wygodnej Toyocie. Bernadette ma znajomego kierowcę, którego wynajmuje do jazdy poza Antiqua. Tak jest wygodniej i bezpiecznej, bo w razie korków Gwatemalczyk wie, jakimi uliczkami można się z nich wydostać.

    Na nasze przyjęcie zostały  zapalone w domu i na zewnątrz wszystkie możliwe światła, więc jak włączyliśmy mikrofalówkę, to wysiadły korki.  Na szczęście znaleźliśmy kontakty, żeby podłączyć lodówkę, a jutro ma przyjść Antonio, który jest majstrem od wszystkiego i sprawdzi bezpieczniki. 

    Po kolacji siadamy na tarasie, patrzymy na wiecznie dymiący wulkan Fuego i wspaniale oświetloną Antiqua. I tak zaczynamy nasz czterotygodniowy pobyt u przyjaciół, których kręte losy rzuciły do tego wspaniałego miasta, które stało się Eldorado dla wielu emerytów z USA, Kanady, a także Europy. I nawet jeśli nie stać ich na kupno domu, ponieważ ceny nieruchomości są już bardzo wygórowane, wielu decyduje się na wynajem, bo klimat tego miasta jest idealny.

    Dzięki wysokości 1500 m n.p.m. w mieście nigdy nie jest ani za gorąco, ani za zimno. W domach niepotrzebna jest klimatyzacja, bardziej przydaje się kominek, żeby umilić wieczory w porze deszczowej.

    Świat jest piękny o każdej porze roku. Ale są takie miejsca, do których trzeba przyjechać w określonej porze roku albo nawet w konkretnym dniu. Wiosną jedzie się do  Japonii i podziwia kwitnące drzewa wiśni, zimą do krajów skandynawskich na oglądanie zorzy polarnej. Na Kilimandżaro wchodzimy w nocy, aby na szczycie powitać wschód słońca. W dniach przesilenia wiosennego lub jesiennego chcemy być w Meksyku, aby na piramidzie w Chitchen Itza oglądać, jak cień węża zstępuje po bokach piramidy. Ale jak chcemy przeżyć magię Wielkiej Nocy, to okres Semana Santa trzeba spędzić w Antiqua.

    Antiqua - dawna stolica Gwatemali

    Antiqua… miasteczko wyścielone kocimi łbami u podnóża dymiącego wulkanu Fuego odwiedza każdy, kto przyjeżdża do  Gwatemali. Stolicę kraju można potraktować jako miejsce przylotu i wylotu, ale miasto ozdobione barwnymi strojami kobiet pochodzącymi z grupy etnicznej Kicze z plemienia Majów  odwiedza, każdy wędrujący szlakami Ameryki Środkowej. Pomimo potwornej masakry konkwistadorów w XVI wieku, w Ameryce Środkowej mieszka około 8 mln potomków Majów.

    Miasto zostało założone w 1543 roku jako stolica hiszpańskich posiadłości kolonialnych w Ameryce Środkowej. Konkwistadorzy  nadali mu wówczas nazwę La Muy Noble y Muy Leal Ciudad de Santiago de los Caballeros de Guatemala, czyli “Najbardziej Zaszczytne i Najwierniejsze Miasto Świętego Jakuba od Rycerzy Gwatemali”. Szczyt rozwoju miasta przypadał na drugą połowę XVIII wieku – zamieszkiwało je wówczas ok. 60 tys. osób. Niestety w roku 1773 miasto nawiedziły dwa wielkie trzęsienia ziemi, które w znacznym stopniu zniszczyły wiele budowli, głównie wspaniałe kościoły.

    Po tej katastrofie władze zadecydowały przenieść się do bezpieczniejszego  pod względem sejsmicznym miasta Gwatemala. I tak jak u nas – większość turystów zawsze odwiedza Kraków, często omijając stolicę, tak tutaj wszyscy pędzą do Antiqua.

    Semana Santa w Antiqua

    Miasto zwiedza się przez okrągły rok – może z wyjątkiem pory deszczowej, przypadającej na okres  naszej jesieni. Ale dla wszystkich, poszukujących szczególnych wrażeń, najlepszym okresem jest tydzień poprzedzający Wielkanoc, a więc okres Semana Santa. Wprawdzie Semana Santa to Tydzień Wielkanocny (dosłownie Święty), ale już trzy tygodnie przed świętem Wielkiej Nocy odbywają się procesje, które praktycznie rządzą w mieście i okolicach. W specjalnym wydaniu czasopisma Que Pasa mieszkańcy mogą przeczytać o trasach i terminach poszczególnych procesji, gdyż w czasie ich trwania zamykane są poszczególne ulice i organizowane objazdy.

    Przygotowania do procesji zaczynają się dużo wcześniej. Ponieważ niesione na barkach mężczyzn i kobiet ogromne platformy wymagają odpowiedniego doboru chętnych, w kościołach odbywają się zapisy na daną procesję. Pobierane są też opłaty za ten przywilej. Ulice, wzdłuż których podąża procesja, są ozdabiane wspaniałymi dywanami z kwiatów, owoców i warzyw, których wzory muszą być wcześniej przemyślane i zaplanowane, aby dokonać odpowiednich zakupów. Co roku inna rodzina przygotowuje alfombrę  i już po Wielkanocy rozpoczyna się projektowanie na następną uroczystość. Alfombra to po hiszpańsku „dywan”.

    Dywany kwietne są dwojakiego rodzaju: ze świeżych kwiatów lub farbowanych trocin. Te drugie są najbardziej pracochłonne: ze względu na kocie łby, które wyścielają wszystkie ulice miasteczka, należy najpierw przygotować „grunt”. Tak więc z desek robi się obramowanie przyszłego dywanu, wysypuje piasek, a po wygładzeniu kładzie szablony przyszłego wzoru, które wypełnia się barwionymi trocinami. Przygotowanie takiego dywanu trwa często całą noc i wykonywane jest przez wszystkich członków rodziny.

    Procesje zaczynają się trzy tygodnie przed niedzielą wielkanocną. Każda z nich wychodzi z jednego z kościołów i  po 10 – 12  godzinach do niego wraca. Na ogromnej platformie niesiona jest postać Jezusa Chrystusa, na drugiej, mniejszej, Matki Boskiej. Czasami niesione są mniejsze platformy z postaciami świętych. Platformy z postacią Chrystusa niesione są  przez mężczyzn, Matkę Boską niosą kobiety. Są też procesje dziecięce, i tam platformy są lżejsze, niesione przez chłopców albo dziewczynki.

    Ale procesja to nie tylko platformy i kwietne dywany. To wydarzenie przypominające nasze odpusty – a więc niezliczona ilość straganów z jedzeniem, pamiątkami. Przecież spotyka się tutaj ogromna liczba mieszkańców i przybyszów z całego świata, którzy często spędzają tutaj wiele godzin. Trzeba więc te ludzkie rzesze nakarmić i napoić. Turysta może spróbować dobrego jedzenia innego niż w restauracji i o wiele tańszego, a przy okazji brać udział w niecodziennym wydarzeniu. Procesje odbywają się też w innych miejscowościach, a te z ulic stolicy transmitowane są w telewizji.

    Każda procesja zaczyna się szpalerem złożonym wyłącznie z mężczyzn we  fioletowych habitach. Idą bardzo wolno wzdłuż chodników, środek ulicy  ozdobiony dywanami zostaje nietknięty. Po jakimś czasie czuje się zapach kadzideł i słychać orkiestrę. To znak, że już za chwilę pojawi się pierwsza platforma.

    Ta platforma idzie środkiem ulicy, stąpając po pięknie przygotowanych dywanach. I tak wielogodzinna albo całonocna praca często całych rodzin w ciągu paru minut zostaje zniszczona. Teraz już wszyscy idą środkiem ulicy. Najpierw orkiestra z dyrygentem, potem druga platforma z Matką Boską. Niosą ją ubrane na czarno albo na biało kobiety,  z czarną woalką na głowie, czasami niosące albo trzymające za  rączkę dziecko.  Mniej więcej co godzinę kobiety zmieniają się. Za tą platformą też idzie orkiestra.

    W końcu niesione są małe platformy z postaciami świętych, za nimi orkiestra, na końcu mieszkańcy. Czasami dzieci zbierają resztki kwiatów, owoców lub warzyw, które jeszcze nie zostały całkowicie rozdeptane. Teraz do dzieła wkraczają śmieciarze – zamiatają piasek, trociny, pozostałości po dywanach i wrzucają wszystko do śmieciarek. Ich widok to zdecydowanie koniec procesji. Po chwili nie ma śladu wspaniałych alfombras.

    Najdłuższa platforma niesiona jest w Wielki Piątek: Jezusa Chrystusa dźwigającego krzyż niesie około 120 mężczyzn. Ta procesja przemierza przez samo centrum i okrąża centralny plac przed katedrą. Miasto jest w tym dniu zapchane tłumem ludzi. Zjeżdżają się nie tylko Gwatemalczycy, ale i turyści z całego świata.

    Kocie łby w Antiqua

    Byliśmy w Antiqua ponad 6 lat temu – ale teraz jest to zupełnie inne miasto. Przybyło samochodów, sklepów, restauracji, kawiarni i zrobiło się drogo. Ludzie wyczuli atmosferę tego miasta – że można tutaj wspaniale i tanio  żyć, więc zrobiło się drogo. Ziemia i domy zostały w dużej mierze wykupione przez bogatych przybyszów z Europy i Ameryki Północnej, więc za to, co zostało, trzeba nieźle zapłacić. Na szczęście kocie łby na uliczkach nie zmieniły się.

    Jedziemy do centrum. W panaderia  kupujemy ciasta i pieczywo. Potem bodegia – sklep w rodzaju supermarketu, gdzie można kupić artykuły spożywcze i drogeryjne.  Ale po owoce i warzywa udajemy się na mercado – czyli na rynek. Oszałamiający jest widok stert wspaniałych warzyw, owoców. Do tego niezliczone pęki kwiatów, stragany z rybami, mięsem, kurczakami. I tak jest przez cały rok. Warto przyjechać tutaj z notesikiem i spisać wszystkie nazwy. Tego nie znajdzie się w żadnym słowniku. Do tego bogata kolorystyka przepięknych kwiatów, a w dużych workach kolorowe trociny, bo jest to przecież okres przed Semana Santa.

    I co tu wybrać? Nie podoba nam się sterta woreczków foliowych, do których pakowane są zakupy, tym bardziej, że w Gwatemali nie ma jeszcze segregacji śmieci. I chyba długo nie będzie.

    Antiqua - kościół la Merced

    Po kocich łbach idziemy w kierunku kościoła la Merced. Zbudowany w XVII wieku miał oprzeć się trzęsieniom ziemi. Wspaniała barokowa fasada zakończona jest po obu stronach niewysokimi dzwonnicami, a pomiędzy nimi znajduje się postać San Pedro Nolasco, mnicha, który w XIII wieku założył Zakon Najświętszej Maryi Panny Miłosierdzia. Poniżej figura Matki Boskiej de la Merced i dwóch zakonników.  

    W kościele la Merced jest akurat ślub, więc zostajemy i przypominamy sobie, jak to kiedyś nasza córka była prowadzona przez tatusia do ołtarza. Obok kościoła znajduje się klasztor, więc szukamy wejścia na jego teren. Zaciekawia nas kolejka i na wszelki wypadek Andrzej ustawia się, sądząc, że to do kasy, gdzie trzeba kupić bilet. Ale widzimy, że stoją sami Gwatemalczycy, więc chyba nie chodzi o zwiedzanie klasztoru. Okazuje się, że Gwatemalczycy, chcący nieść platformę w czasie procesji, muszą się zapisać. Każda osoba jest dokładnie mierzona i kierowana tam, gdzie będzie mogła zostać przydzielona do odpowiedniej grupy. Platformy, zwane andas, są bardzo ciężkie, więc wszyscy muszą być jednakowego wzrostu. Potem podchodzą do wskazanego stolika, gdzie dostają przydział na procesję i gdzie płacą za przywilej niesienia platformy. Dla mieszkańców Antiqua zostać cucuruchos – a wiec pielgrzymem niosącym platformę, to ogromny zaszczyt.

    Każda osoba jest dokładnie mierzona i kierowana tam, gdzie będzie mogła zostać przydzielona do odpowiedniej grupy. Platformy, zwane andas, są bardzo ciężkie, więc wszyscy muszą być jednakowego wzrostu. Potem podchodzą do wskazanego stolika, gdzie dostają przydział na procesję i gdzie płacą za przywilej niesienia platformy. Dla mieszkańców Antiqua zostać cucuruchos – a wiec pielgrzymem niosącym platformę, to ogromny zaszczyt.

    Wchodzimy na teren  Covent de Merced – dzisiaj już mocno zniszczony, z wyjątkiem ogromnej fontanny, którą otula przepiękna bugenwilla. To liście tego krzewu są kolorowe. Trzeba dobrze się przyjrzeć, żeby pomiędzy nimi zobaczyć małe białe kwiatki. To podobno największa fontanna w krajach Ameryki Łacińskiej.

    Przy katedrze stoi już mnóstwo kramów z jedzeniem i pamiątkami. Będzie ich znacznie więcej w dniu, w którym odbędzie się procesja wychodząca z kościoła La Merced. Idziemy w stronę ikony tego miasta, Arco de Santa Catalina. Łuk świętej Katarzyny zbudowano w XVII wieku na życzenie mniszek, aby umożliwić im przechodzenie  z klasztoru Świętej Katarzyny do szkoły, znajdującej się po drugiej stronie ulicy . Zaczęło lać, wiec schowaliśmy się w dużym mercado de artesania. Tak kolorowo może być tylko w Gwatemali.

    Na ulicach kobiety z plemienia Kicze starają się sprzedać wykonywane przez siebie kolorowe torebki, biżuterię, szaliki. Turyści często kupują tylko dlatego, że wiedzą, jak trudna jest sytuacja los indigenos.

    Dumni potomkowie wspaniałej cywilizacji Majów muszą dzisiaj walczyć o swoją godność. Tutaj wszyscy znają nazwisko Gwatemalki, Rigoberty Menchu, która za walkę na rzecz sprawiedliwości społecznej na rzecz rdzennych mieszkańców Ameryki otrzymała w 1992 roku pokojową Nagrodę Nobla.

    Dochodzimy do centralnego punktu miasta, ogromnego placu, przy którym znajduje się kilka pięknych i ważnych budynków. Przede wszystkim katedra parafii św. Jakuba San Jose, której budowę rozpoczęto w 1545 roku a od 1743 roku ma status katedry, wielokrotnie niszczona przez trzęsienia ziemi. Jeden z boków placu zajmuje dawna rezydencja kapitana generalnego Gwatemali, obecnie mieści się tutaj m.in. urząd gubernatora. Kolejną stronę zajmuje ratusz, a ostatni bok sklepy, kawiarnie, restauracje, bank, w którym jest bankomat.

    Trudno przejść obok czyściciela butów i nie dać sobie wyczyścić swoich. Zdarza się, że stare buty wyglądają po takim czyszczeniu jak nowe. Ale chodzi też o to, żeby dać zarobić chłopakowi parę groszy. Na placu Indianki kuszą biżuterią. Nie jest tania – ale będzie ładna pamiątka, a Indianki zarobią. W 17 milionowej Gwatemali potomkowie Majów stanowią około 40 % populacji. 60% to potomkowie Europejczyków i Latynosi.

    Procesja z kościoła św. Anny

    Jedziemy w okolice kościoła Świętej Anny, bo dzisiaj stąd wyjdzie procesja. Docieramy do ulic,  gdzie mieszkańcy przygotowują kwietne dywany.  Te, które są już gotowe, zraszają wodą, żeby kwiaty nie zwiędły, a trociny nie straciły blasku. Przy alfombras pracują całe rodziny tak, aby były gotowe  tuż przed procesją. Wzdłuż  ulicy stoi mnóstwo straganów  z jedzeniem, piciem, zabawkami, jak u nas na odpuście. Chcemy dostać się jak najbliżej kościoła, ale w wąskiej uliczce tłum jest tak gęsty, że coraz trudniej jest nam się przedrzeć. Zostajemy w bramie do jednego z domów, a Andrzej idzie dalej. Mając prawie dwa metry wzrostu góruje nad tłumem i może robić zdjęcia nad głowami niskich Gwatemalczyków.  Nasza mała kryjówka zapewnia nam względne bezpieczeństwo, bo w razie gdyby tłum z jakiś powodów ruszył, trudno pomyśleć, co mogłoby się stać.

    Wreszcie tłum jakby się rozrzedził i wzdłuż ulicy po obu stronach zaczyna się procesja mężczyzn, ubranych we fioletowe habity. Są też kobiety ubrane na czarno, z pięknymi chustami na głowach. Kiedy skończył się fioletowy szpaler, idą Rzymianie, a potem czujemy zapach kadzidła.

    Za chwilę słychać trąby orkiestry, a to oznacza zbliżanie się pierwszej platformy. Przed nią idą mężczyźni z długimi drągami, żeby podnosić nisko zawieszone druty instalacji elektrycznej.

    Platforma jest ogromna, niesie ją 62 cucuruchos.  Dodatkowo jeden idzie przed platformą, nadając jej odpowiedni kierunek. Idą kołysząc się, wykonują kilka kroków do przodu, potem dwa do tyłu. Mamy wrażenie, że platforma zatrzymała się przy nas, więc dobrze widzimy ich skupione twarze. Za nią idzie orkiestra, licząca kilkudziesięciu muzyków. Przeważają instrumenty dęte. Są też ogromne bębny, ciągnięte na wózkach. Po chwili „idzie” kolejna platforma, z postacią Matki Boskiej, niesiona przez kobiety. I znowu ten sam ruch – parę kroków do przodu, potem do tyłu i kołysanie. Może w ten sposób łatwiej jest utrzymać ciężar. Za nią też idzie orkiestra. W końcu ruszają mieszkańcy. Wśród nich wzrok przyciągają Indianki w pięknie wyszywanych strojach.

    Pytamy jednego z muzykantów, jak długo idą. 12 albo 18 godzin z godzinną przerwą na odpoczynek, jedzą po drodze. I tak co kilka dni aż do Wielkanocy. 

    Lekcja malarstwa z Hugo Valenzuela

    Przyjeżdża do nas pan Victor Hugo Valenzuela, artysta malarz, którego obrazy były wystawiane w wielu galeriach w Europie i Ameryce.

    Jak udało się Bernadette namówić go, żeby uczył ją technik malarstwa, nie wiemy, ale Hugo przyjeżdża raz w tygodniu i wspólnie malują. Aktualnie pracuje nad ilustracjami do książki dla dzieci, którą Bernadette napisała w czterech językach. To Jej projekt dla wnuków.

    Nauka hiszpańskiego w Antiqua

    Popołudnie chcemy spędzić w starej Antiqua i powłóczyć się uliczkami wyłożonymi kocimi łbami. Parterowa zabudowa jest charakterystyczna dla tzw. stylu kolonialnego, a kraty na oknach wystające poza płaszczyznę ściany miały umożliwić panienkom z tzw. dobrych domów obserwację ulicy.

    Wielu cudzoziemców przyjeżdża do Antiqua do szkół językowych.

    Miasto jest bardzo atrakcyjne, niestety robi się coraz droższe. Wiele rodzin oferuje możliwość mieszkania i wyżywienia, ale warunki nie zawsze są komfortowe.

    Dymiący wulkan Fuego

    Popołudnie spędzamy na tarasie u znajomej naszych gospodarzy. Największą atrakcją jest dymiący wulkan Fuego.  Ten sam, który za parę lat obudzi się ze swojej drzemki i zaleje lawą okoliczne wioski. Samo miasto Antiqua nie jest na to narażone, ale co tam jeszcze drzemie pod ziemią, nie wiadomo. W 1773 wybuch Fuego był tak silny, że spowodował trzęsienie ziemi, które zniszczyło wiele wspaniałych budowli. W lutym 2017 wulkan znowu się obudził i zaczął wypuszczać pyły wulkaniczne na wysokość prawie 1000 metrów ponad krater. Pewnego dnia pyły dotarły do miasta. Akurat w tym dniu nasi przyjaciele wychodząc z domu nie przykryli basenu. Po powrocie czekała ich niezła niespodzianka. Usuwanie błota trwało wiele dni.

    Najtragiczniejsza do tej pory była erupcja Fuego 3 czerwca 2018 roku. W wyniku wybuchu jedna z okolicznych wiosek została całkowicie zasypana, śmierć poniosło 159 osób a ponad 3000 trzeba było ewakuować.

    San Pedro Las Huertas

    Tuż za granicami Antiqua znajdują się małe gminy – miasteczka. Najbliżej mamy do San Pedro Las Huertas. 

    Szeroką, brukowaną ulicą idziemy w kierunku głównego placu, mijając po drodze sklepiki, niewielkie warsztaty, domowe wytwórnie placków kukurydzianych. Ludzie są przemili. Warto znać chociaż trochę hiszpański, żeby zamienić parę zdań z miejscowymi.

    Turysta, odwiedzający Antiqua, zwykle nie ma czasu na odwiedzanie takich miasteczek. My, mieszkając miesiąc u przyjaciół, możemy pochodzić po mniej znanych miejscach, które też potrafią zafascynować. Piękny kościół z odnowioną fasadą przy głównym placu nas nie dziwi. 

    „Miejska pralnia” to już rarytas dla fotografa. Tak jak kolorowy autobus komunikacji miejskiej.

    Panie przychodzą tutaj z ogromnymi stosami brudnych rzeczy i piorą je w basenach, przynosząc swoje mydło. Często towarzyszą im dzieci. Te najmniejsze trzeba mieć na plecach, a większe można wsadzić do pustego basenu. Czas na pewni im się nie dłuży – jest okazja do plotek i wymiany zdań. Niesamowite!

    Zauważamy reklamę knajpki. Wprawdzie nikogo nie ma, ale jak weszliśmy do ogrodu, od razu zjawiła się miła pani i obrus na stoliczku. Do piwa zawsze podają guacamole – przystawkę z rozgniecionego awokado, przyprawionego papryką, chili, pieprzem, solą. Ta była najsmaczniejsza z całej podróży po Meksyku i Gwatemali. Awokado rośnie na drzewach jak u nas jabłka i pastę z niego  podaje się do każdego dania, może z wyjątkiem deseru.

    Jest południe i akurat dzieciaki w schludnych mundurkach wychodzą ze szkoły. 

    Na placu stoi autobus do Antiqua, ale my wracamy pieszo. Odpoczniemy w pięknych zakątkach ogrodu naszych gospodarzy. „Żyjemy, a już jesteśmy w raju” – tak mówi mąż Bernadette.

    Jedziemy obejrzeć procesję, podczas której niewielkie platformy niosą dzieci. Jest o wiele skromniejsza. Na ulicy nie ma usypanych dywanów, mniej liczne tłumy podążają  za nią, ale odbywa się w samym sercu miasta. My musimy to zobaczyć.

    Procesja z kościoła Escuela de Cristo

    Obok kościoła Escuela de Cristo będzie dzisiaj przechodzić duża procesja. Już po ilości stoisk z jedzeniem widać, że przybędzie tutaj masa ludzi. Są też kamery telewizyjne, bo najważniejsze procesje są transmitowane w TV. Wtapiamy się w tłum, a ponieważ już wiemy, jak wygląda sama procesja, dzisiaj interesują nas głównie ludzie, którzy tutaj przybyli.

    Każdy chce coś zjeść, coś kupić.

    Podziwiamy ogromne dywany, których żywotność jest tak krótka. Całonocną pracę depczą mężczyźni niosący platformę, potem kobiety, na końcu Gwatemalczycy. Ale już po Wielkanocy mieszkańcy zaczynają planować, jaki dywan ułożyć za rok.

    Wulkaniczna plaża w Monterico

    Kilka dni chcemy spędzić w Monterico – mieście położonym nad Pacyfikiem, do którego mieszczuchy zjeżdżają na weekendy. Wulkaniczna plaża z czarnym piaskiem nastraja dosyć pesymistycznie.

    W dodatku o pływaniu, czy nawet wejściu do wody nie ma mowy. Jesteśmy nad Pacyfikiem, możemy posłuchać huku fal rozbijających się o brzeg i oglądać młodych Gwatemalczyków, którzy mają siłę walczyć z falami. I usiąść na piasku, przybrać pozę jednej z asan klasycznej jogi i medytować.

    Są knajpki z dobrym jedzeniem, piwo, drinki, i to musi nam wystarczyć. Zatrzymujemy się w hotelu z dużym basenem, gdzie można popływać. A nad oceanem pospacerujemy i poszukamy żółwi. Ten kurort słynie z corocznego napływu żółwi morskich, które wychodzą z wody, żeby składać jaja. Wiele jest zjadanych przez ludzi i zwierzęta, na szczęście część trafia do wylęgarni. Po wykluciu się małe żółwiki wypuszczane są do oceanu. Można kupić wiaderko takich maluszków i samemu je wypuścić. Jest to niesamowita frajda, zwłaszcza dla dzieci.

    Monterico przygotowuje się na przyjęcie mnóstwa ludzi, którzy przyjeżdżają tutaj na Semana Santa. Ostatni tydzień przed Wielkanocą prawie wszyscy mają wolne i wyruszają na wakacje. A każdy, kto ma chociaż parę quetzali w kieszeni, rusza nad morze. Zarezerwowane są prawie wszystkie pokoje hotelowe. Właściciele restauracji, kiosków, budek, zwożą niesamowite ilości piwa i innych napojów. I ustawiają ogromne lodówki i reklamy. Przypomina to atmosferę naszych „długich” weekendów. Dla nas ważniejsze są jednak procesje w Antiqua, więc wracamy do domu.

    Waluta Gwatemali

    Dzisiaj odpoczywamy od procesji i jedziemy na Lapakę, gdzie znajdują się dziesiątki straganów z używanymi ciuchami, podobno ze Stanów. Już po chwili mam dosyć, w końcu znajdujemy jakąś sukienkę dla najstarszej wnuczki, ale nie za dwa Q jak zapewnia znajoma Bernadette. Za dwie gwatemalskie złotówki można co najwyżej skorzystać z sanitarios, które trzeba przyznać, są bardzo porządne.

    Waluta Gwatemali ma piękną nazwę  – quetzal. Jeden quetzal to około 45 polskich groszy.

    W mitologii prekolumbijskiej quetzal to ptak czczony jako symbol piękna i umiłowania wolności. Panowało przekonanie, że jeśli zostanie schwytany i zbyt długo będzie przebywać w niewoli, jego serce przestanie bić. Dlatego też myśliwi łapali ptaki w sieć, ale po wyrwaniu najpiękniejszych piór wypuszczali na wolność. Pióra quetzala służyły jako ozdoba władców i dostojników. Ptak quetzal widnieje na fladze i w herbie Gwatemali. /Wikipedia/

    San Antonio de Aqua Caliente

    Bernadette chce nam pokazać miasteczko San Antonio de Aqua Caliente. Po drodze zatrzymujemy się na wzgórzu, z którego jest piękny widok na całą Antiqua.

    Miasteczko słynie z haftów, sprzedawanych w ogromnym Mercado de Artesanias. Wszystkie dzieła zdolnych rąk są przepiękne, ale piekielnie drogie. Za to trafiamy na procesję dziecięcą. Platformy są znacznie większe od tych, które widzieliśmy w Antiqua, więc dzieciom pomaga wielu dorosłych. Nie ma kwietnych dywanów na ulicach, ale w kościele przygotowują podłogę nawy głównej dla ogromnej alfombry, która będzie gotowa na Wielki Piątek. 

    W drodze powrotnej kierowca mówi nam, że w San Pedro Las Huertas będzie jutro procesja, więc całą noc mieszkańcy będą robić dywany. Byliśmy już w tym miasteczku, zaczyna się 50  metrów od naszej garity, czyli „stróżówki” przy wjeździe na strzeżone osiedle, gdzie mieszkamy. Oczywiście postanowiliśmy tam iść w nocy. Nasi gospodarze chcieli nas odwieść od tego zamiaru, tłumacząc, że to może być niebezpieczne. Mieszkają tutaj już 10 lat i nigdy wieczorem nie wychodzili pieszo ani oni, ani żaden i ich gości. Ale to zawsze byli Amerykanie albo Kanadyjczycy.   

    Nocny wypad do San Pedro

    Około 22 zawieszam sobie klucz na szyi i schodzimy do garity. Posesja naszych przyjaciół położona jest dosyć wysoko, więc w drodze powrotnej będziemy mieć niezły trening. W San Pedro już byliśmy, ale teraz to zupełnie inna wyprawa. Już na pierwszym zakręcie duża rodzinka zaczęła prace. Będzie to dywan z trocin, a wiec bardzo pracochłonny. Na razie zrobione jest obramowanie z desek i wysypane piaskiem. Zebrała się prawie cała trzypokoleniowa rodzina.  Mówię, skąd jesteśmy i gdzie mieszkamy i pytam, jak długo będą to robić. Całą noc! Ustawili sprzęt grający, przynieśli krzesła, więc chyba tak będzie. Zaczynają kłaść szablony i dostaję miseczkę z trocinami, aby je sypać. Ale po paru minutach oddaję – z moim tempem nie skończą tego dywanu przez dwa dni!

    Jest dużo śmiechu, widać, że dla nich to świetna zabawa. Obok inna rodzina też układa dywan z trocin. Obramowanie jest bardzo długie, więc dywan będzie ogromny. Życzymy im powodzenia w pracy i ruszamy w stronę głównego placu. I obiecujemy, że przyjdziemy jutro o 10 zobaczyć gotową alfombrę.

    Jesteśmy już blisko kościoła i słyszymy głośną muzykę. Chcemy zobaczyć, co się dzieje, bo przecież jest to okres Wielkiego Postu. Okazuje się, że muzyka dochodzi z dużej sali przykościelnej, a obchodzona jest „quincenera”. W krajach latynowskich dziewczęta obchodzą piętnastą rocznicę urodzin, nie osiemnastą. Quince – to po hiszpańsku piętnaście.  Zapraszają nas do środka i proszą o zdjęcie ze solenizantką. Miły pan w stroju kowboja prosi mnie do tańca, a właściwie pyta Andrzeja, czy pozwoli, żebym z nim zatańczyła. Andrzejowi w tym czasie proponują coś do jedzenia, ale grzecznie odmawia, więc dostaje kawałek tortu.

    Tak więc w czasie naszego nocnego wypadu poznaliśmy miłą rodzinę, z którą sypaliśmy dywan i byliśmy na piętnastych urodzinach młodego dziewczęcia. I wróciliśmy do domu cali i zdrowi. Safe & sound.

    Procesja w San Pedro

    Przed dziesiątą wracamy do „naszej” alfombry. Rodzinka jest mile zaskoczona, że przyszliśmy. Dywan nie jest w pełni gotowy, bo okazało się, że procesja dotrze tutaj około południa. Ruszamy wiec w stronę kościoła. Wąskie uliczki miasteczka są już przygotowane do procesji. Nawet ustawiono krzesełka, gdyby ktoś zasłabł. Mamy czas na lody, ale już po chwili słyszymy orkiestrę i czujemy zapach kadzidła.

    Gwatemala City

    Bernadette ma długą listę zakupową, wiec jedziemy do Gwatemala City, którą większość turystów traktuje tylko jako miejsce przylotu i odlotu. Mamy trzy godziny na zwiedzanie.

    Centrum stolicy to wielki plac, ale jedynymi budynkami godnymi uwagi to katedra i budynki rządowe. Pozostałe  architekturą przypominają nasze lata 50.  Spacer jedynym ciekawym deptakiem – 6th Avenida zakończył się wizytą w panaderia na kawie i ciastkach. I tyle zwiedzania.

    Happy Tenango

    Na przystanku autobusowym poznajemy mieszkankę tego samego osiedla. Zaprasza nas do swojego domu na pogawędkę, z którego chętnie skorzystamy. Dzisiaj zamierzamy powłóczyć się po uliczkach, zajrzeć do paru kościołów, które oparły się strasznemu trzęsieniu ziemi w XVIII wieku i obejrzeć ruiny tych, które już nie warto odbudowywać.  

    Spacer po mieście zaczynamy od kawy w McDonalds’, który tutaj jest bardzo elegancki. Na Plaza Mayor kupujemy biżuterię od Indianek. O wolny stolik w restauracji z widokiem na ruiny kościoła nie ma mowy, ale znajdujemy dużą gospodę z grillowanymi kurczakami, gdzie mamy „view” na ludowy wystrój sali i ptaszki dziobiące okruszki chleba na stolikach.

    Wracamy do naszego „Happy Tenango”, odwiedzając po drodze miłą znajomą z przystanku autobusowego. Wiele domów na osiedlu ma oprócz numeru swoją nazwę. Tenango w Gwatemali oznacza miejsce.  Nasi przyjaciele swój dom nazwali Happy Tenango.  A Fuego dymi, dymi i dymi….. W nocy widać lawę wylewającą się z krateru. Widok piękny, tylko żeby nie skończyło się tak jak z Wezuwiuszem…

    Procesja w Wielki Czwartek do kościoła La Merced

    Wielki Czwartek – dzisiaj postać Jezusa Nazareńskiego  wychodzi z kościoła w San Cristobal El Bajo i idzie w kierunku Parque Central, potem do kościoła de La Merced.

    Jedziemy wcześniej, żeby na Mercado zrobić parę ciekawych zdjęć. Niektóre Gwatemalki widząc aparat zasłaniają się, wiec trzeba być szybkim. Obowiązkowa kawka w McDonald, chociaż z miejscami krucho, bo dzisiaj przybywają do miasta tłumy, no i widać, że zagraniczni turyści też zaczęli się zjeżdżać. W kościele la Merced przed figurami Jezusa i Matki Boskiej są też ułożone piękne dywany. Dzisiaj o wejściu do restauracji nie ma mowy, trzeba korzystać z ofert stoisk z jedzeniem, których dzisiaj jest mnóstwo.

    Procesję rozpoczyna dwóch pątników, którzy niosą ramiona krzyża, do którego jutro zostanie przybity Jezus.

    Procesja w Wielki Piątek w Antiqua

    Wielki Piątek. Dzisiaj zobaczymy największą platformę. Ponad stu mężczyzn niesie postać Jezusa w czerwonej tunice, uginającego się pod krzyżem. Procesja ma symbolizować drogę Via Dolorosa   na górę Kalwarię w Jerozolimie, gdzie Jezus zostaje ukrzyżowany.

    Tłumy Gwatemalczyków owładnęły miastem. Dzisiaj widać też wielu cudzoziemców, którzy przybyli na to jedyne i niepowtarzalne  wydarzenie. Wszystkie miejsca w kawiarniach, restauracjach, barach są zajęte. Sądzimy, że również hotele nie mają wolnych pokoi. Jeżeli ktoś chciałby przeżyć Semana Santa w Antiqua – musi rezerwować nocleg z dużym wyprzedzeniem. W wielu miejscach znajdują się punkty informacyjne, rozdawane są mapki z planami procesji. My mamy to szczęście, że przyjechaliśmy 3 marca, a od 4 zaczęły się uroczystości.

    O 4 po południu zaczyna się procesja symbolizująca złożenie Jezusa do grobu. Ta platforma niesiona jest przez mężczyzn ubranych w czarne tuniki, oznaczające żałobę. Procesja rusza z kościoła Escuela de Cristo  i wraca około 2 nad ranem. Postać Jezusa złożonego do grobu znajduje się w szklanej trumnie.

    Wielka Sobota w Antiqua

    Wielka Sobota. Po południu odbywa się procesja, w czasie której postać Matki Boskiej jest wnoszona na niewielkiej platformie do katedry, a tam postawiona przy grobie Jezusa Chrystusa.

    Ale to nie koniec procesji. Tłumy pozostają w centrum miasta, wiele osób rusza w kierunku stoisk z jedzeniem, bo późnym wieczorem odbędzie się jeszcze jedna, kulminacyjna procesja.

    Na ogromnej platformie, niesionej wyłącznie przez kobiety, znajduje się postać matki Jezusa, opłakującej swojego Syna w grobie i oczekującej na Jego zmartwychwstanie. To już koniec smutku. Jutro nastąpi Zmartwychwstanie i koniec Wielkiego Postu.

    Wielkanoc po amerykańsku

    Stół wielkanocny jest bogato zastawiony, zamiast kiełbas, szynek i święconki mamy ogromnego amerykańskiego indyka. Pani domu wstała o 5 rano, żeby wstawić go do piekarnika. Przyszli przyjaciele gospodarzy i tak zakończyliśmy naszą wspaniałą przygodę w Antiqua w czasie Semana Santa.

    Pożegnanie z Antiqua

    Kolorowym autobusem jedziemy do centrum, żeby pożegnać się z Antiqua. A tu cicho, pusto, nawet nie ma czyściciela butów pod filarami. Wszystko wysprzątane, większość restauracji i kawiarenek pozamykana. Żegnamy się z tym czarodziejskim miejscem, które przez trzy tygodnie w roku żyje zupełnie innym rytmem. Dziękujemy Bernadette i Bilowi, którzy gościli nas przez cztery tygodnie w najwspanialszym okresie, jaki można przeżyć w Antiqua Gwatemala. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy?

    Na lotnisku nie możemy wydobyć z siebie słów pożegnania. Łzy mówią więcej niż palabras. Lecimy do Panamy. /palabras – słowa /

    Ale o tym w innym wpisie.

    Dla uzupełnienia Bloga zapraszamy do Galerii zdjęć.

    Zostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Scroll to Top