Argentyna - listopad 2006

Gdzie można na ulicy tańczyć tango? Wejść na Aconcaguę, najwyższy szczyt Andów? Posłuchać grzmotu kaskad Iquazu? Wypić kawę w Cafe Tortoni, gdzie przesiadywał Gombrowicz? I pojechać do Ushuaia, najdalej na południe wysuniętego miasta na świecie. I zjeść krwistego steka. W Argentynie! Ale kto marzy o błękitnym Perito Moreno, musi się spieszyć. Najwspanialszy lodowiec na ziemi topi się…
ARGENTYNA - gorące tango, krwiste steki i niebieskie lodowce
Spis treści

Nasza trasa w Argentynie
Podróżowanie po Ameryce Południowej jest proste. Wszystkie kraje z wyjątkiem Gujany i Surinamu nie wymagają wiz. Wszędzie możemy porozumiewać się po hiszpańsku z wyjątkiem Brazylii (portugalski) i Gujany (angielski).
EL CALAFATE
Do argentyńskiego miasteczka El Calafate dostajemy się autobusem rejsowym z chilijskiego Punta Natales. Trasa przez argentyńską Patagonię może wydawać się monotonna, ale na tym polega jej piękno. Po 6 godzinach docieramy do miasteczka. Hostel Buenos Aires znajduje się blisko dworca i centrum. Jest wolny pokój, zostajemy. Pierwsze kroki – do biura turystycznego. Udaje nam się kupić bilety na autobus z El Calafate do Ushuaia i na samolot z Ushuaia do Buenos Aires. Pozostaje zaplanować wycieczkę katamaranem do lodowców Upsala i Balmaceda. Wszystko załatwione! Siadamy w małej winiarni. Jest czas, żeby powłóczyć się po sklepikach.
Pozostaje zaplanować wycieczkę katamaranem do lodowców Upsala i Balmaceda. Wszystko załatwione! Siadamy w małej winiarni. Jest czas, żeby powłóczyć się po sklepikach.

Od jednego ze sprzedawców – kiedy dowiedział się, że jesteśmy z Polski – dostajemy pamiątki. Są to małe kafelki z malowidłami naskalnymi, przedstawiające odciski dłoni sprzed 10 000 lat. Znaleziono je w jaskiniach kanionu Rio Pinturas, w prowincji Santa Cruz.
Jezioro Argentino i lodowiec Upsala
Wczesna pobudka i czekamy na autobus, który zabiera nas do portu Bandera. Wsiadamy na katamaran i ruszamy przez największe jezioro w Argentynie w kierunku czoła masywnego lodowca Upsala, który jest trzecim największym lodowcem na ziemi po Antarktydzie i Grenlandii. Kapitan ostrożnie omija pływające góry lodowe, zmieniające koloryt – od białego, poprzez szmaragdowy do koloru chabru. Fałat miał rację malując śniegi na niebiesko. Wreszcie dopływamy do czoła lodowca Upsala .


Płynąc w kierunku zatoki Onneli możemy wysiąść na malutkiej przystani i wędrować brzegiem jeziora. Wkraczamy w tajemniczy las: drzewa pokryte mglistą zasłoną mchu szepcą bajki.
Ale czar szybko pryska: restauracja i lunch. Siadamy tak, aby przez okno mieć widok na jezioro i lodowiec Onelli. I utrwalić ten widok na długo.

Przewodnik woła naszą grupę. Wracamy do portu Bandera i machamy magicznym górom lodowym na pożegnanie. Koniec magii…

Perito Moreno
Do Perito Moreno – najpiękniejszego lodowca Argentyny, nie wykupujemy wycieczki. Nie potrzebujemy przewodnika. Z hostelu na dworzec autobusowy jest blisko. W kasie kupujemy bilety do Glaciar Perito Moreno i wsiadamy do zatłoczonego autobusu. Wielu turystów wybiera indywidualny program. Wysiadamy tam, gdzie wszyscy.

System bezpiecznych kładek pozwala na podziwianie ściany lodu, wysokiej na 70 metrów i długiej na 30 kilometrów. Świeci słońce, które dodatkowo rozświetla niebieskawe wnętrze lodowego kolosa. Po 30 km w głąb lodowiec łączy się z Lądolodem Patagońskim, trzecim co do wielkości lodowcem na świecie po Antarktydzie i Grenlandii.

Co jakiś czas lodowiec się „cieli” – odpadają ogromne połacie lodu, a towarzyszy temu niesamowity huk.
Super atrakcją jest trekking po lodowcu. Chodzić w butach z przypiętymi rakami po niebiesko-szmaragdowym lodzie! Dzisiaj nie ma takiej możliwości, brak przewodników.
Na pocieszenie kupujemy wycieczkę małym katamaranem, który płynie w bezpiecznej odległości od lodowej ściany. Kapitan tłumaczy swoją ostrożność: zdarzało się, że statek podpływał za blisko, słychać było huk, ogromne masy lodu odrywały się od ściany i do wody leciały nie tylko aparaty fotograficzne ale i ich właściciele.

Niebieska ściana Perito Moreno! Widok zapierający dech jest zapłatą za wszelkie trudy podróży. Niedospane noce i długie godziny spędzone w samolotach i autokarach.

Musimy to uczcić. Argentyńskie steki i czerwone wino!
Autobusem przez Ziemię Ognistą do Ushuaia
Wieczorem znowu pakowanie. O 3 rano wyruszamy autobusem do Rio Gallegos. Stamtąd po dwóch godzinach wsiądziemy do autobusu do Ushuaia.
Dalej nie ma ani osiedli, ani wiosek, ani miast. Dalej jest już tylko Antarktyda….

Mieszkamy blisko dworca autobusowego, nie zamawiamy taksówki. W turystycznych miasteczkach policja pilnuje bezpieczeństwa podróżników. Wielu mieszkańców utrzymuje się dzięki nam, turystom. Ciągniemy torby na dworzec i wsiadamy do autobusu. Wygodne, rozkładane siedzenia z wyciąganymi pod nogi podpórkami. Możemy spać, ale tylko do siódmej. Wysiadamy w Rio Gallegos i po dwugodzinnej przerwie na śniadanie wsiadamy do kolejnego autobusu. Mniej komfortowy, ale wygodny. W Argentynie autobusy na dalekich trasach wyposażone są w toalety. Możemy też częstować się kawą, herbatą, wodą. Trasa z argentyńskiego Rio Gallegos do argentyńskiej Ushuaia prowadzi przez tereny Chile. Czeka nas dwukrotne przekraczanie granicy, a więc dwukrotna odprawa paszportowa. Wspaniale, że nie potrzeba wiz. W Ameryce Południowej wystarczy paszport, w większości krajów mówi się po hiszpańsku, a w biurach turystycznych zawsze ktoś zna angielski.
Ushuaia, kanał Beagle i kolejka na Fin del Mundo

Do Ushuaia docieramy wieczorem. Uliczka do naszego hotelu pnie się ostro pod górę, ale jest tak blisko, że szkoda pieniędzy na taksówkę. Przyda się trochę wysiłku po całodziennym siedzeniu w autobusie. Iść na kolację? Nie. Fantastyczny widok z okna na oświetlone miasto i kanał Beagle wystarczy.
Rankiem maszerujemy w stronę kanału do miejsca, skąd odjeżdżają autobusy do początkowej stacji pociągu Fin del Mundo, Koniec świata. Pracownicy biur turystycznych informują, że najpierw należy kupić bilet na autobus jadący do dworca kolejowego. Tam kupuje się bilet na pociąg. Orkiestra gra, wsiadamy do niewielkich wagonów i jazda! Jedziemy pociągiem, którym kiedyś wożono więźniów na roboty leśne.


Więzienie dla groźnych przestępców funkcjonowało w Ushuaia do 1947 roku. Pociąg rusza. Pierwsza stacja – „Margarita”. Ale Margarita nie wysiada i jedzie dalej. Stacja Fin del Mundo! Koniec świata.

Dalej tylko pieszo w kierunku jeziora Lago Verde. Zielonego jeziora.

Nad jeziorem – Wow! Poczta, w której można i trzeba kupić chociaż jedną kartkę, ostemplować pamiątkowymi pieczątkami i wysłać. To najbardziej na południe wysunięta poczta świata! Dostać widokówkę od abuela z końca świata? (hiszp. abuela – babcia)

A teraz cudowny relaks: trzy i półgodzinny trekking wokół Lago Roca do kempingu. Ośnieżone góry, zatoczki z ptactwem wodnym, pasące się koniki, cisza i spokój.


Zaczyna zmierzchać. Z kempingu wracamy autobusem do miasteczka i w uroczej kawiarence, ozdobionej antykami, robimy notatki z podróży.
Lonely Planet poleca restaurację rybną, która mieści się w budynku dawnego więzienia. Jedzenie jest wyśmienite – wybieram kraby, Renata łososia. Obok restauracji znajduje się muzeum. Wchodzimy i czytamy o tragicznym losie rdzennych mieszkańców tych ziem podczas panowania hiszpańskiego.
Kanał Beagle

Kanał Beagle to cieśnina między wyspami archipelagu Ziemi Ognistej. Oddziela wyspę o tej samej nazwie od wysp: Picton, Lennox i Nueva, Navarino, Hoste, Londonderry. Przez wschodnią część cieśniny biegnie granica miedzy Chile i Argentyną. Przez wiele lat była przedmiotem sporu o dochody z rybołówstwa i złoża ropy naftowej, które spodziewali się tam znaleźć. Krótki konflikt zbrojny w latach osiemdziesiątych XX wieku zakończył się przy udziale mediacji Jana Pawła II. Chile otrzymało wyspy a Argentyna większość praw morskich. Część zachodnia należy wyłącznie do Chile. Głównymi portami są Ushuaia w Argentynie i Puerto Williams w Chile.
Następnego ranka zmierzamy do przystani, skąd odchodzą statki wycieczkowe w kierunku wysp.


Na pierwszej nie wysiadamy. Jest tam stara latarnia morska, zwana „latarnią na końcu świata”. Dzisiaj nieczynna, dumnie pozuje do zdjęć.
Kolejna wyspa to siedlisko kormoranów i lwów morskich. Tutaj lepiej nie wysiadać. Wygrzewające się na słoneczku cielska wydają się niezdarne, ale wystarczy, żeby kapitan podpłynął bliżej brzegu, morskie stworzenia pokazują, na co je stać. W ciągu paru sekund tworzą grupy, podnoszą do góry groźnie wyglądające łby i szczerzą kły, jakby chciały powiedzieć: „To nasz teren! Keep out!”

Na trzeciej wyspie wysiadamy! Zachowały się resztki chat, w których mieszkali rdzenni mieszkańcy Ziemi Ognistej: Indianie z plemienia Yagan (Yamana).
Jaganie spędzali większość życia łowiąc kraby i polując na wydry morskie i foki. Szukali też wyrzuconych na brzeg morski wielorybów. W 2000 roku chilijska komisja do spraw rdzennych ludów oszacowała populację Jaganów na 90-100 osób. Na początku XXI wieku lud był na skraju wymarcia, została jedna osoba, posługująca się językiem jagańskim: Cristina Calderon. Zmarła w roku 2022.
Po chatach nie ma prawie śladu. Tu i tam resztki fundamentów. Ale pozostała piękna roślinność wyspy: kwitnące na czerwono firenush, borówki diddle dee i prickly Heath. Ogromne kopce mchu o nazwie balsam bag – bolax gummifere są pod całkowitą ochroną. Ten gatunek mchu rośnie bardzo wolno, około jednego milimetra rocznie. Dawniej był używany jako węgiel drzewny. Dzisiaj za zniszczenie kopca można nawet trafić za kratki.


Kapitan woła nas na statek. Koniec wycieczki i – koniec zwiedzania Ziemi Ognistej!

Ostatnia noc będzie krótka, o czwartej rano wstaje świt. Zamiast pamiątki z wyprawy na koniec świata kupuję wnuczce bluzę z napisem Ushuaia. Jutro samolot do Buenos Aires!
BUENOS AIRES
Ostatni etap naszej włóczęgi. Późnym wieczorem docieramy do stolicy Argentyny. Zarezerwowany hotel znajduje się przy Avenida de Mayo, jednej z głównych ulic miasta. Obok słynnej Cafe Tortoni. Wygodny i cichy pokój, wszystkie pokoje wychodzą na wewnętrzny dziedziniec. Spotkałyśmy niewyspanych turystów mieszkających w Ibis Hotel. Okna od ulicy – nawet zatyczki w uszy nie pomagały!


Cudowne lenistwo! Śniadanie jemy o dziesiątej. Słodkie rogaliki, słodkie bułeczki, słodki dżem. Dobrze, że chociaż kawa i herbata nie są słodzone. Jednak następnego dnia szukam almacenes i kupuję trochę żółtego sera.
Od czego zacząć zwiedzanie stolicy Argentyny? Od Plaza de Mayo, katedry i Casa Rosada. Neoklasycystyczna Catedral Metropolitana mieści grobowiec generała Jose Francisco de San Martin.

Ten przywódca powstania południowych narodów Ameryki Południowej przeciw hiszpańskiemu panowaniu jest bohaterem narodowym wielu krajów. Nie ma miasta w Argentynie, Chile czy Peru bez pomnika Jose de San Martin.
Stąd już blisko do Casa Rosada, różowego pałacu prezydenckiego. Trwa remont i nie możemy wejść do środka. Czytamy więc historię Evity, charyzmatycznej żony prezydenta Juana Perona. Po aresztowaniu męża organizowała demonstracje, które przyczyniły się do jego uwolnienia. W 1947 roku doprowadziła do przyznania kobietom praw wyborczych. W 1951 roku wojsko nie dopuściło do jej kandydowania na prezydenta.

Z balkonu, który możemy tylko oglądać z zewnątrz, Evita przemawiała do tłumów. Kiedy w wieku 33 lat umierała na raka, płakały miliony rodaków. Piosenka „Nie płacz za mną, Argentyno” była na szczytach światowych list przebojów.
Trumna z ciałem Evity początkowo znajdowała się w Pałacu Różowym, potem wywieziono ją do Włoch, a stamtąd do Hiszpanii. Po latach tułaczki ciało Evity wróciło w 1977 roku do Buenos Aires. Spoczęło w rodzinnej kaplicy na cmentarzu Recoleto. Grobowiec z czarnego marmuru łatwo znaleźć– są na nim zawsze świeże kwiaty.
Wracamy na Plaza de Mayo i ruszamy w kierunku starej dzielnicy San Telmo.
Niestety, w tej historycznej części miasta wiele budynków utraciło dawną świetność. Na głównym placu kręci się sporo turystów, ale brak nastroju – może powoduje to niezbyt ładna pogoda.

Na lunch wracamy na Avenida de Mayo. W części historycznej wszystkie knajpki zamykają o 16. Kto nie zdąży zjeść lunch, musi czekać do 19. Wtedy zaczyna się pora obiadowa. Warto o tym pamiętać, zwiedzając Buenos Aires na własną rękę.
Do robotniczej dzielnicy La Boca jedziemy autobusem. Wysiadamy jednak za daleko i maszerujemy ulicą Magellanes. Mieszkańcy ciekawie nam się przyglądają. Docieramy do części turystycznej i od razu widzimy dużo policji. W tej dzielnicy, zbudowanej przez włoskich imigrantów u ujścia (boca) Rio Riachuelo znajduje się krótki deptak – kolorowy Caminito.


Domy przykryte falistą blachą, każdy w innym kolorze. Na ścianach płaskorzeźby opowiadające wydarzenia, które tutaj się działy. Dzisiaj to miejsce dla turystów – wystawy obrazów, kawiarnie, restauracje, gdzie króluje tango.

Są pokazy tańca, ale zdarza się, że turystka zostaje porwana przez tancerza albo zwykłego klienta kawiarnianego. Tańczyć tango na ulicy w La Boca!
La Boca cieszy się opinią dzielnicy artystycznej. Jest to zasługa malarza Benita Quinqueli Martina. W jego dawnym domu-pracowni mieści się Muzeum Sztuk Pięknych: Museo de Bellas Artes de la Boca.


Tutaj kończymy wędrówkę po tej kolorowej dzielnicy, gdzie króluje tango i sprzedawcy kolorowych malowideł. Jeszcze tylko krótki spacer po El Microcentro – współczesnej części miasta. Ale tutaj wygląda tak, jak w miastach europejskich.

Kończymy więc naszą przygodę z Argentyną w Cafe Tortoni, której gośćmi były światowej sławy postacie, jak Albert Einstein, Federico Garcia Lorca, Artur Rubinstein. I nasze ostatnie życzenie:
Hasta la vista Argentina ! Queremos volver aquí !
Do zobaczenia Argentyno! Chcemy tu wrócić!
Dla uzupełnienia Bloga zapraszamy do Galerii zdjęć.