Mali - z Bamako do Timbuktu - październik 2011

Siódmy co do wielkości kraj w Afryce, bez dostępu do morza, ale ze wspaniałą rzeką Niger, która jest ważnym szlakiem handlowym i dostawcą świetnych ryb. W Dżenne znajduje się największy na świecie meczet zbudowany z niewypalonej gliny. Piękne kobiety ubrane w kolorowe suknie i obdarte dzieciaki mieszkające  w biednych wioskach wzdłuż Nigru.

Mali - z Bamako do Timbuktu

Spis treści

Nie masz ochoty czytać całości, wybierz to, co Ciebie interesuje.
    Add a header to begin generating the table of contents

    Nasza trasa w Mali

    Mali – siódmy co do wielkości kraj Afryki nie jest jeszcze tak eksploatowany turystycznie jak Kenia, Namibia  czy RPA. Ale niewiele jest regionów w Afryce Zachodniej, które tak oparły się inwazji kultury  XX wieku, zachowując własne obyczaje, styl życia i oryginalne wierzenia.

    Do Mali wybrałam się z samymi paniami. Okazało się, że jedna ze znajomych  mojej koleżanki podróżniczki wyszła za mąż za Malijczyka, a właściwie Dogona, który jest przewodnikiem po swoim kraju  i może nam zorganizować wyprawę. Musiałyśmy tylko dolecieć do Bamako. No więc poleciałyśmy.

     Z Bamako do Timbuktu jedziemy trzema rodzajami transportu:  minibusem do Segou i dalej do Mopti, z Mopti łodzią po Nigrze do Timbuktu, a dalej jeepami przez Hombori do uskoku Bandiagara, gdzie zaczyna się kraj Dogonów. 

    Bamako - stolica Mali

    Bamako – stolica Mali, to szybko rozwijające się miasto, gdzie obok wspaniałych, nowoczesnych hoteli, budynków rządowych są ulice, po których poruszają się kozy i krowy, gdzie na ogromnym bazarze można kupić wszystko – od tradycyjnych masek, ręcznie wyrabianego mydła, konewki wykonanej z blachy po starym Fordzie po wspaniałą biżuterię i rzeźby przedstawiające słynne drzwi Dogonów.

    Nocujemy  w hotelu pięknie położonym nad Nigrem. Restauracja oferuje wspaniale przyrządzone ryby o nazwie kapitan, który będzie nam towarzyszył aż do Timbuktu. Zwiedzanie stolicy zaczynamy od punktu widokowego, z którego widać całe Bamako. Ciekawsze są jednak targi. Pierwszy – targ artesani, czyli wyrobów ludowych, przeznaczony jest głównie dla turystów. Pięknie rzeźbione maski czy drzwi Dogonów muszą się znaleźć w torbie każdego,  kto zwiedza ten kraj. Kolejny targ to w zasadzie jeden ogromny warsztat połączony ze sprzedażą rzeczy metalowych. Tutaj wyrabia się wszystko ze wszystkiego. Nawet najmniejszy kawałek żelastwa nie będzie zmarnowany.

    Z kawałków pogiętej blachy pochodzącej ze starej lodówki, drzwi samochodu, ramy rowerowej powstają konewki, łopaty, garnki, kubki itd. W końcu targ z artykułami drogeryjnymi, owocami i warzywami, po którym dostatecznie głodne idziemy na obiad. Mimo że Mali nie ma dostępu do morza, znowu zamawiamy obiad rybny. Wszystko pochodzi z Nigru.

    Rzeka Niger o długości ponad 4 tysiące kilometrów ma źródła w Gwinei. Potem płynie przez Mali, Niger, Benin i Nigerię, gdzie wpada do zatoki Gwinejskiej.  Pod względem długości i dorzecza (ponad 2 mln km kwadratowych) jest trzecią rzeką na kontynencie afrykańskim po Nilu i Kongo.

    Segou

    Po południu jedziemy w kierunku Segou, do hotelu nad Nigrem, prowadzonym przez Francuza o duszy artysty. Każdy pokój urządzony jest w innym stylu, są rzeźby, malowidła, dekoracje, dużo pięknej roślinności. Na obiad świetnie przyrządzony „kapitan”. Wieczorem dwóch Malijczyków urządziło nam koncert, do nich dołączyła starsza pani z Francji, spędzająca emeryturę w swoim domu nad Nigrem. Tylko pozazdrościć. Mali to dawna kolonia francuska, więc Francuzi przyjeżdżają tutaj jak do siebie. Szkoda, że nie doszło do przekazania Polsce Madagaskaru – też mielibyśmy swój kawałek Afryki. I tu możemy mieć pretensje do pana Arkadiusza Fiedlera, który odradził polskiemu rządowi taką transakcję.

    Niedługo przed II wojną światową pomiędzy rządami polskimi i francuskim (z inicjatywy francuskiego ministra Mariusa Mouteta) powstał pomysł przekazania Madagaskaru – wówczas francuskiej kolonii – Polsce. Madagaskar miał stać się polskim terytorium zamorskim, pozyskanym drogą cesji od Republiki Francuskiej. W 1937 na Madagaskar udała się specjalna polska komisja rządowa (Komisja Studiów), pod przewodnictwem majora Mieczysława Lepeckiego, byłego współpracownika marszałka Piłsudskiego, celem oceny możliwości realizacji tego planu (jednym z członków komisji był znany podróżnik i pisarz Arkady Fiedler). Zamierzenia te pokrzyżowała krytyka w prasie zarówno lokalnej, jak i francuskiej. Plany skończyły się na dyskusji, a ostatecznie pogrzebał je wybuch II wojny światowej.

    Nad Nigrem

    Jeszcze przed śniadaniem biorę aparat i idę z Renatą nad rzekę, żeby fotografować ludzi. Kobiety przyszły z ogromnymi koszami rzeczy i naczyń.  Czyszczą talerze, robią pranie, w końcu same się myją. Nie protestują, jak je fotografujemy.

    Potem wszystkie idziemy pieszo do miasta, żeby zwiedzić zakład tekstylny, a raczej manufakturę, w której tkaniny są ręcznie malowane, często przez inwalidów . Ogromne płachty są suszone na ziemi. Trudno nie kupić za 20 dolarów tkaniny z typowym malijskim ornamentem, ręcznie malowanej.

    Gliniany meczet w Dżenne

    Jedziemy w kierunku przeprawy promowej do Dżenne, miasta nad rzeką Bani, niedaleko jej ujścia do Nigru. Wysoki poziom Nigru powoduje, że miasto leży na wyspie. Odbywał się tutaj największy w środkowej Afryce targ niewolników

    Miasto słynie z Wielkiego Meczetu, który jest największą glinianą budowlą sakralną i największym stojącym budynkiem z suszonej cegły na świecie. Jego powierzchnia wynosi 75 x 75 metrów. Budowlę uważa się za najważniejsze osiągnięcie sudańsko-sahelskiej architektury. W czasie corocznego święta mieszkańcy Dżenne wspólnie naprawiają szkody, spowodowane w meczecie przez wodę w czasie pory deszczowej.

    Suszona cegła składa się z gliny, mułu, wymieszanego z trawą lub słomą. Jest suszona na słońcu, nie jest wypalana, stąd jej odporność na deszcze i wilgotność jest znacznie mniejsza.

    Hotel mamy bardzo blisko centrum, więc parę minut potrzebujemy, żeby spotkać się z kobietami, które prawie zmuszają nas do kupna wyrabianej przez nie biżuterii. Na kupno nie mamy specjalnie ochoty, ale panie dają się fotografować. Kolorowe Malijki i szare turystki. Trudno się dziwić, że Francuzi często wybierają sobie żony w swojej dawnej kolonii.

    Chodzimy wąskimi uliczkami miasta, fotografujemy meczet z każdej strony, również z dachu sąsiednich domów.

    Dachy w Mali przypominają tarasy, ale nie służą do wylegiwania się na leżakach. Suszy się na nich produkty rolne, czasami dla turystów urządzają pokaz, a potem sprzedaż pięknych tkanin.

    My też zostałyśmy zaproszone na taki pokaz, ale żadna z nas nie zdecydowała się na kupno materiału. Przed nami jeszcze daleko droga. 

    Mopti - największy port na Nigrze

    Po lunchu jedziemy do Mopti, gdzie znajduje się największy w Mali port na Nigrze. Przy przystani stoją dziesiątki łodzi z towarami. Jest tutaj wszystko, no może z wyjątkiem samochodów. Staramy się nie zauważać ogromnej masy śmieci. Ten kraj, jak wiele innych, boryka się z problemami utylizacji odpadów. Nie chcemy wiedzieć, czy są częściowo wrzucane do Nigru, bo ryby z rzeki smakują wyśmienicie. Idziemy na uliczki targowe, gdzie szokuje nie tylko rozmaitość towarów, ale też obecność niewielkich warsztatów produkcyjnych. Ciekawe, że w szwalniach przy maszynach do szycia widzimy tylko mężczyzn. Można sobie zamówić kolorowe ubranko, które są w stanie uszyć bardzo szybko, ale gdzie mogłybyśmy w tym chodzić? Chyba na zabawę dla przebierańców. Odwiedzamy też zakład produkujący łodzie. Robimy mnóstwo zdjęć, żeby uwiecznić ten świat, który już niedługo może zniknąć.

    Najlepiej na zdjęciach wychodzą dzieci. Te są zawsze chętne do pozowania a buźki same przykładają do obiektywu. I mają ogromną frajdę, jak im później pokazujemy te zdjęcia w aparatach. Tutaj dzieci chowają dzieci, więc często widać, jak małe dziewczynki mają jakieś zawiniątko na plecach, z którego wystają nóżki braciszka albo siostrzyczki.

    Kobiety w Mali są piękne i ubierają się w cudownie kolorowe, długie suknie. Na głowę zakładają turban często z tego samego materiału, co suknia. Noszą też dużo złotej biżuterii. Jak one to robią, że codziennie wyglądają czysto i świeżo? My w naszych trekkingowych spodniach i szarych bluzach wyglądamy przy nich jak przysłowiowe Kopciuszki.

    Wieczorem w hotelu po kolacji dosiada się do nas „pan autobus” – tak nazwałyśmy właściciela firmy wynajmującej autobusy i samochody z napędem  4×4, posiadającego podobno dużo pieniędzy. Pan Bamburu szuka pani Bamburu. Niestety, żadna z nas nie jest zainteresowana, ale jest trochę radości i zabawy. W końcu żegnamy pana Bamburu, tłumacząc, że musimy spakować do małych plecaków  trochę rzeczy na trzydniowy rejs po Nigrze. Główne bagaże pojadą drogą lądową.

    Wioski nad rzeką Niger

    Dzisiaj wypływamy z Mopti i płyniemy łodzią  do Timbuktu, co zajmie nam trzy dni. Mamy kucharza, który będzie przygotowywał  posiłki. Już pierwszego dnia kupił kilka ryb, które przyrządzał na różne sposoby. Po drodze zatrzymujemy się w wioskach. Wzięłyśmy z Polski różne drobiazgi, głównie artykuły szkolne dla dzieci. Dawid, nasz malijski przewodnik, podzielił nasze dary na trzy części i przygotował prezenty dla wodzów wiosek, które będziemy odwiedzać.

    Wierzyć się nie chce, że w dwudziestym wieku ludzie tak żyją. Bez prądu, bieżącej wody, toalet. Ale są radośni, życzliwi, serdecznie zapraszają do zwiedzania swojej wioski, a dzieciaczki radośnie machają, kiedy przypływamy. Na pewno nie ma tutaj głodu, bo Niger jest pełen ryb a uprawiana ziemia daje zboże, które trą na mąkę. Dawid twierdzi, że niektórzy widzą tutaj „białego” po raz pierwszy w życiu. Oglądamy dzieciaczka, który właśnie się urodził. Jak mama będzie go chować bez pampersów, zasypek itp.? Jest to na szczęście chłopiec, więc nie będzie przeżywać koszmaru obrzezania, które nadal tkwi w kulturze wielu krajów, głównie afrykańskich. Dane UNICEF na rok 2013 podają liczbę 83% okaleczonych kobiet na terenie Mali. Pobliski Niger ma tylko 2% obrzezanych kobiet zgodnie z danymi z roku 2012.

    Podczas rejsu po Nigrze spałyśmy w namiotach, które dla nas przygotowywali kucharz, będący jednocześnie kapitanem łodzi i jego pomocnik. My mogłyśmy w tym czasie napawać się widokiem wspaniałej rzeki albo fotografować ludzi, którzy nas odwiedzali. Wieczorami kolacje przy ognisku, zachody słońca nad rzeką, rozgwieżdżone niebo i opowieści Malijczyków będą niezapomnianym przeżyciem.

    Trzeciego dnia dopływamy do Timbuktu, gdzie czekają na nas jeepy 4×4 i jedziemy do hotelu, po którym spacerują gazele. Dostajemy wygodne pokoje z łazienkami, odpoczywamy przy zimnym piwku, ale żal nam namiotów i rozgwieżdżonego nieba.

    Timbuktu zostało założone przez nomadyczny lud Tuaregów. Handlowano tutaj złotem, kością słoniową, niewolnikami. W XIV wieku miasto miało więcej mieszkańców niż ówczesny  Londyn i było najbogatszym miastem na świecie. Legendy o bogactwie zachęciły Europejczyków do odkrycia tej części Afryki. I tak zaczął się upadek miasta. W połowie XIX wieku podróżnicy mogli już tylko zobaczyć niewielką wioskę z domami zbudowanymi z gliny. Pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Timbuktu, był brytyjski oficer Laing, który został zabity,  jak się okazało, że nie jest muzułmaninem.

    Timbuktu - w wiosce Tuaregów

    Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od obejrzenia prywatnych zbiorów manuskryptów pochodzących z XIII i XIV wieku. Naukowcy uważają, że pod piaskami Sahary spoczywają tysiące podobnych pism. Teksty świadczą o bogactwie literackim i naukowym regionu. Niestety, ze względu na nieuniknione konflikty w Mali zabytki są nieustannie niszczone.

    Podchodzimy do meczetu, ale niewierni nie mają do niego wstępu. Oglądamy też domy, w których mieszkali podróżnicy odkrywający Mali. Większość jednak źle kończyła, jak tylko mieszkańcy odkryli, że to nie muzułmanie.

    Po południu jedziemy na wielbłądach do wioski Tuaregów. Jazda jest koszmarna – wielbłąd stąpając po twardym podłożu bardzo kołysze, więc miałam wrażenie, że za chwilę spadnę. Dopiero piasek pustyni upłynnił jazdę, ale obiecałam sobie, że już więcej nie wsiądę na wielbłąda.

    Ale Tuaregowie nam to wynagrodzili. Kobiety wykonały tradycyjne tańce, były śpiewy i taniec Tuarega z szablą. Na końcu kupowałyśmy biżuterię, ja zdecydowałam się na krzyż Tuaregów, zwany też krzyżem południa. Nawet jak go nie założę, to będzie świetna pamiątka z tego miejsca. Szykują się zamieszki w kraju i nie wiadomo, czy turyści będą mogli tutaj przyjeżdżać.

    Tuaregowie  są ludem pochodzenia berberyjskiego, zamieszkującym obszar Sahary w Algierii, Libii, Mali ,Nigrze, Sudanie, także w Maroku. Tradycyjnie są nomadami, żyją z hodowli owiec, kóz, wielbłądów, teraz też z turystyki i sprzedaży biżuterii. Krzyż jest charakterystycznym elementem ich biżuterii, początkowo noszonym tylko przez mężczyzn. Ramiona krzyża symbolizują cztery strony świata.

    Hombori - studnia i Ręka Fatimy

    Wstajemy wcześnie rano, przepływamy łodzią na drugą stronę Nigru i witamy nasze bagaże. Ruszamy w stronę Hombori. Zostawiamy za sobą ostatnie domy Timbuktu, a po chwili widzimy małego chłopca, niosącego dwa wielkie baniaki. Pojawiło się też dużo zwierząt i dziewczynki na osiołkach też z wielkimi baniakami. Okazuje się, że wszyscy  zmierzają do wodopoju, którym jest wywiercona na pustyni studnia. Kilku mężczyzn stoi przy kołowrotku i wyciąga ogromny balon z wodą. To największy skarb w tym miejscu.  W Timbuktu pada od czerwca do września, ale są to opady niewielkie. Tylko w lipcu i sierpniu można się spodziewać deszczu wielkości 30 mm, co przy temperaturze 30 – 40 stopni nie daje wielkich szans na zgromadzenie wystarczającej ilości wody. Zatem studnia jest tak potrzebna, nie tylko ludziom ale i zwierzętom.

    Po jakimś czasie zjeżdżamy z głównej drogi, stajemy na parkingu i jemy śniadanie.  Teraz czekają na nas bezdroża przypominające rajd Paryż-Dakar. Wczesnym popołudniem zbliżamy się do Hombori, o czym świadczą ogromne skały, które zostały nazwane Ręka Fatimy. Rzeczywiście – nie potrzeba wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć kształt głowy z podniesioną dłonią. Masyw skalny wyrasta z sawanny na wysokość kilkuset metrów, a  skała z piaskowca przypomina palce dłoni.

    Symbol zwany „Ręka Fatimy” reprezentuje opór wobec trudności, kobiecą cierpliwość, wiarę i lojalność. Symbolizuje boginię, której dłoń promieniuje miłością, dobrocią i chroni przed złem. Większość współczesnych religii przyjęło tę dłoń jako element wywodzący się z ich kultury, zatem w wielu miejscach na świecie  można kupić pamiątkę o nazwie „Ręka Fatimy”. Fatima była najmłodszą córka proroka Mahometa i jego żony Hadidży.

    Hotel w Hombori jest więcej niż skromny, ale przyjeżdżają tutaj głównie fanatycy ekstremalnych wspinaczek. Spotkaliśmy grupę  Włochów, która przed wschodem słońca wyruszy w kierunku jednej z gór. Ilość sprzętu wskazuje, że są to wytrawni wspinacze.

    Bardzo wcześnie rano idziemy na krótką wspinaczkę po skałach, żeby poczuć trochę adrenaliny.  Po śniadaniu wsiadamy do jeepów i ruszamy dalej,  mijając niesamowite góry, wyrastające z sawanny jak ogromne purchawki.

    W końcu wjeżdżamy na drogę jakby zawieszoną nad ogromnym płaskowyżem. Zaczyna się wspaniała roślinność, skały o wymyślnych kształtach, w dole machają do nas dzieci. Wjechaliśmy do KRAJU DOGONÓW.

    O trekkingu do Kraju Dogonów w następnym wpisie.

    Dla uzupełnienia Bloga zapraszamy do Galerii zdjęć.

    Zostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Scroll to Top